Formalnie dekretów w Polsce nie ma, obecna konstytucja przewiduje je (rozporządzenia prezydenta z mocą ustawy wydawane na wniosek rządu) tylko na wypadek stanu wojennego. Dekrety okazują się jednak czasem potrzebne . Dodajmy, że w wielu krajach demokratycznych są one zwyczajnym narzędziem stanowienia prawa, a więc też prowadzenia polityki.
Czytaj także: Ustawa maturalna przyjęta przez Sejm
Tydzień wcześniej pisałem o tym, jak rząd, przeprowadzając egzaminy gimnazjalne, mimo strajkowej przeszkody odsłonił zapomnianą prawdę o roli organizacyjnej sprawności administracji, także dla praktycznego znaczenia prawa, które nieraz pełni funkcję niestety raczej kagańca dla obywatelskiej aktywności i szerzej: wolności, niż regulatora życia społecznego.
Nauczyciele dostali w Polsce urzędnicze uprawnienia - w tym wypadku dotyczące egzaminów, zwłaszcza maturalnych, a nie zakazano im, jak np. w Niemczech, strajkowania. Nasz ustawodawca nie przewidział, że z tego urzędniczego obowiązku nauczyciele (a dokładniej raczej liderzy związkowi) uczynią broń w walce o swoje wynagrodzenia. Osobiście uważam, że nadużyli tej kompetencji, ale gdyby nawet mieć inne zdanie, nie ma żadnego uzasadnienia, aby z powodu strajku, choćby słusznego, maturalna młodzież nie mogła przystąpić do egzaminów i by jej marnować najpiękniejszy rok w życiu.
Rząd miał prawo i obowiązek temu zapobiec, a gdyby tu i ówdzie do zablokowania egzaminu doszło, zastosować jakąś formę następczej naprawy. Jeśli można stosować amnestię dla przestępców, to tym bardziej młodzież ma prawo do uniknięcia niezawinionych szkód.