Zaraz po wojnie prawo można było studiować tylko na uniwersytetach. Było ich kilka w skali kraju a potrzeby były ogromne. Zatem nie dziwi, że władza powołała średnie szkoły prawnicze, których absolwenci mogli dalej kształcić się z Centralnej Szkole Prawniczej im. Teodora Duracza. Kształcić oznaczało w ich przypadku przyuczać się do zawodu sędziego i prokuratora. Nauka trwała dwa lata. Podczas nauki ni to uczniowie, ni to studenci zdobywali wykształcenie teoretyczne i praktyczne niezbędne do pełnienia funkcji sędziów i prokuratorów. A jak ktoś miał dobre listy polecające mógł zacząć przyuczać się do zawodu bez matury. Z czasem Centralna Szkoła Prawnicza przekształciła się Wyższą Szkołę Prawniczą, a później w Ośrodek Doskonalenia Kadr Sędziowskich i Prokuratorskich.
Dawno temu, choć w rzeczywistości ledwie pokolenie wcześniej, nie za górami, za lasami, tylko w warszawskim sądzie, miała miejsce taka scena. Do sekretariatu wydziału karnego wpadł rozjuszony sędzia ze stażem nieco dłuższym niż pokolenie i głosem nieznoszącym sprzeciwu zażądał, by do jego referatu natychmiast skierowano sprawę o napad rabunkowy. Bo ma wewnętrzną potrzebę osądzenia takiego przestępstwa. Zdumionej koleżance sędzi, która - zaniepokojona stanem jego nerwów zapytała co się stało, sędzia odpowiedział: „Pytasz, co się stało? Był napad na królów". „Na jakich królów? Spytała sędzia z dobrej rodziny i po uniwerku. „Jak to, jakich? Miałem trzech królów, a dwa mi ukradli". Po krótkim śledztwie okazało się, że sędzia na działce trzymał trzy króliki. Dwa zostały skradzione. Historia milczy czy ochłonął i opanował nerwy zanim – w imię prawa, którego nauczył się w dwa lata, skrzywdził wyrokiem. Bohater anegdoty był przyuczony do wykonywania jednego z najtrudniejszych zawodów. Po podobnym przyuczeniu był adwokat, który – w tym samym czasie co napad na królów, broniąc w prostej sprawie karnej dowodził, że to milicjant uderzył jego klienta, a nie klient milicjanta, bo świadek zeznający na niekorzyść oskarżonego widział zajście w lustrze, a tam – jak powszechnie wiadomo widać odwrotnie.
Anegdoty przywołałem, bo w prasie wyczytałem, że za kilka lat maturzyści będą obowiązkowo zdawać maturę z przedmiotu na poziomie rozszerzonym. Pomyślałem - wspaniale. Ale już z następnego zdania dowiedziałem się, że – aby zaliczyć maturę wystarczy podejść do egzaminu. Na egzaminie można będzie złożyć buzię w ciup i milczeć. Jednocześnie zniknie prezentacja z języka polskiego, czyli pierwsza możliwość publicznego sprawdzenia się w warunkach stresu podobnych do warunków panujących na sali sądowej. Nowi maturzyści po trzyletnich studiach licencjackich w byle jakich szkołach wyższych, które tym więcej zarobią im więcej przyjmą, pójdą na dwuletni kurs prawa na którym uzupełnią wykształcenie podstawowe, np. z marketingu lub zarządzania służbą zdrowia lub wykorzystania funduszy europejskich. Nadbudowy różne, skutek podobny. Historia zatacza koło.
Nie znam prawa europejskiego na tyle dobrze by dyskutować o Deklaracji Bolońskiej. Nie znam uzasadnienia decyzji polskiego Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które – jak wyczytałem w prasie otwiera drogę do skrócenia studiów prawniczych. Ale życie sądowe znam od podszewki. Jako adwokat od wielu lat uczę w adwokackiej szkole zawodowej do której trafiają absolwenci prawa. Jest ich coraz więcej. I niestety coraz mniej umieją. Chcą się uczyć ale do mistrzostwa droga przed nimi daleka. Lubię ich, co oznacza, że obserwuję z sympatią. Nie traktuję ich jak konkurentów. Nie mam do nich żalu, że chcą pracować w zawodzie do którego wielu z nich się nie nadaje. Mam tylko uczucie, nawet przekonanie, że ktoś zawrócił im w głowach mówiąc, że będzie łatwo, przyjemnie i bogato. A ktoś inny zorganizował im kiepskie studia. Za ich pieniądze zresztą.
Kiedy kończyłem prawo w Warszawie można było studiować je tylko na uniwerku. Jak ktoś chciał zostać specjalistą od prawa kanonicznego mógł studiować na ATK. Kiedy rok temu pisałem artykuł o otwarciu zawodów prawniczych policzyłem warszawskie uczelnie, które mogą nadawać dyplom magistra prawa. Jeśli mnie pamięć nie myli naliczyłem jedenaście. Nawet jeśli wyż demograficzny spowoduje zamknięcie kilku uczelni, w skali kraju nadprodukcja prawników w dużej części niedouczonych będzie kontynuowana. A teraz prawo w dwa lata? Głupi by się nie skusił. Uczelnianym kwestorom już się oczy świecą.