Poseł Tadeusz Arkit rozpoczyna swój tekst od retorycznej maczugi twierdząc, że jeśli komuś nie podoba się nowa ustawa, to znaczy, że nie ma nic przeciwko obecnemu stanowi rzeczy, w domyśle, że nie ma nic przeciwko śmieciom w lesie. Kto nie jest za ustawą, ten jest za śmieciami w lesie. Chwyt prosty, acz nieuczciwy.
Powód, dla którego występuję przeciwko tej ustawie, jest właśnie taki, że zależy mi na dobrym stanie środowiska naturalnego w Polsce. Ta ustawa składa po prostu wiele fałszywych obietnic co do poprawy stanu gospodarowania odpadami, a dodatkowo wyrządzi po drodze wiele szkód.
Wbrew Brukseli
Po pierwsze: nowa ustawa składa fałszywe obietnice co do prawy gospodarki odpadami. Nowy „system" zaprojektowany jest wbrew podstawom polityki UE odnośnie gospodarowania odpadami. Jak pan poseł zapewne wie, podstawowym filarem polityki UE w tym zakresie jest ograniczenie wytwarzania odpadów. Selektywna zbiórka, recykling i inne formy ich zagospodarowania to dopiero kolejny krok. Gdy nie ma związku pomiędzy ilością generowanych odpadów a kosztem ich odbioru (tak jak jest w nowym „systemie"), nie ma motywacji do ograniczenia ich wytwarzania. Nowa ustawa nie proponuje tutaj żadnych rozwiązań.
Odnosząc się do groźby nałożenia kar przez Komisję Europejską na Polskę, rzekomo z powodu braku ustawy. Prawdą jest, że nowa ustawa odracza termin naliczenia tych kar. Podkreślam natomiast jeszcze raz, że UE nie interesuje to, jakie konkretnie rozwiązania przyjmiemy, ale to, jakie będą parametry naszego systemu gospodarowania odpadami (odsetek składowanych odpadów itp.). Jeśli parametry te nie zostaną osiągnięte, kary i tak zostaną naliczone. UE nie wymaga też, żeby system gospodarowania odpadami wyglądał tak, jak ten wdrażany obecnie w Polsce. Są w UE kraje, które dopuszczają rozwiązania wolnorynkowe, takie jak choćby Finlandia czy Irlandia, i kraje te żadnych kar nie płacą. Warto też pokusić się o pewną kalkulację: koszt zatrudnienia 6 tys. nowych urzędników samorządowych do obsługi systemu (szacunki mówią, że będzie to od 4 do 10 tys. etatów), nawet przy założeniu wynagrodzenia na poziomie 2500 złotych brutto (czyli poniżej średniej krajowej), to dzienny koszt 144 tys. euro w skali kraju. Kwota dwukrotnie wyższa niż kara naliczana w wysokości 68 tys. euro dziennie. A urzędnicze etaty to niejedyny i bynajmniej nie największy koszt generowany przez tę ustawę. Problem w szczególeAutor artykułu nie odnosi się także do kwestii odpadów pobudowlanych i gabarytowych, a to przecież głównie stare meble, wanny, sprzęt AGD czy zużyte materiały budowlane zalegają na dzikich wysypiskach. Nie jest to pominięcie przez przypadek, bo wiadomo, że nowa ustawa tego problemu nie rozwiąże.
Pan poseł słusznie zauważa, że nie wystarczy tylko odebrać odpady, ale trzeba je zagospodarować w sposób przyjazny środowisku, ograniczając składowanie. To prawda. Prawdą jest też, że nowa ustawa nie jest dla rozwiązania problemu składowania ani pomocna, ani konieczna. Prawie 30 gmin, które w drodze referendum przejęły dotychczas władztwo nad odpadami, nie było w stanie wygenerować nadwyżek finansowych pozwalających na sfinansowanie budowy zakładów przetwarzania czy recyklingu odpadów. Dostępny jest interesujący raport UOKiK na ten temat. Jednocześnie jest wiele przedsiębiorstw, takich jak warszawska firma Byś, które zainwestowały w nowoczesne zakłady recyklingu odpadów. Zakład ten pracuje obecnie na ułamek swoich możliwości, bo firma przegrywa organizowane obecnie przetargi z przedsiębiorcami, którzy proponują gminom niższą cenę opartą na składowaniu. W teorii miała być eliminacja składowania, w praktyce jest eliminacja recyklingu. Kwestia pozostałych wad ustawy dotyczących tzw. RIPOK i tworzenia systemu przetwarzania odpadów to temat na osobny artykuł. Danie władzom lokalnym realnych narzędzi do inwestowania w instalacje przetwarzania odpadów np. w formie partnerstwa publiczno-prywatnego byłoby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.