Prof. Mirosława Nowak-Dziemianowicz w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 13.08.2013 r. stwierdziła, iż „progi przyjęć na studia zostały obniżone do granic absurdu”. Dotyczy to zwłaszcza rekrutacji na politechnikę, gdzie dostają się nawet ci, „którzy ledwo dawali sobie radę z przedmiotami ścisłymi”.
O ile można zgodzić się z panią profesor co do faktu, iż dostać się na studia jest dzisiaj łatwiej niż 20 czy 30 lat temu, trudno przyznać jej rację, kiedy krytykuje „dociąganie niedouczonych studentów pierwszego roku do poziomu potrzebnego do studiów na politechnice”.
Medycyna nie dla każdego
Otóż zderzenie poziomu szkoły ponadgimnazjalnej (kiedyś średniej) z uczelnią wyższą zawsze było bolesne dla studentów pierwszego roku, po którym część z nich kończyła przygodę z uniwersytetem lub inną szkołą wyższą. Konieczność dostosowania się do wyższych wymagań wykładowców akademickich to naturalna kolej rzeczy, jeżeli chce się zdobyć wyższe wykształcenie.
Nie ma też nic złego w tym, że urzędujący minister nauki i szkolnictwa wyższego zachęca do wyboru politechniki. Jeżeli spojrzymy na kierunki studiów z największym odsetkiem absolwentów nieaktywnych zawodowo (turystyka i rekreacja – 28,20 proc.; socjologia – 19,80 proc.; pedagogika 1– 7,10 proc.; administracja – 16,50 proc.; zarządzanie i marketing – 16,30 proc.; prawo – 16,30 proc.), to wystąpienie ministra w reklamie studiów technicznych ma swoje uzasadnienie.
To, jak będzie się żyło Polakom, zależy nie tylko od tego, jak dużo gazu łupkowego będziemy wydobywać, ale również jak wiele talentów wydobędziemy z ludzi młodych