Na podstawie obecnych przepisów około połowy spraw kończonych jest w trybie uproszczonym, tj. takim, który nie wymaga obecności prokuratora w sądzie. Tryb ten w połowie 2015 r. ma zostać zniesiony. Nie trzeba być ekspertem, aby uświadomić sobie, że likwidacja czegoś, co wprowadzano po to, aby uprościć i przyspieszyć proces, pozostaje w ewidentnej kolizji z głoszonymi przez autorów nowelizacji hasłami nowoczesnej i szybkiej procedury.
Co jednak zniesienie trybu uproszczonego oznacza w praktyce? Otóż wiąże się przede wszystkim z tym, że oskarżyciel publiczny w sądzie będzie musiał obsadzić o 100 proc. więcej spraw. Jeśli zatem dziś prokuratorzy spędzają 2–3 dni w tygodniu na sądowych salach, to za rok liczba tych dni się podwoi. Nie trzeba być też matematykiem, aby zwrócić uwagę na fakt, że w niektórych sytuacjach braknie tygodnia. Kto zatem i kiedy będzie prowadził i nadzorował sprawy? Na to zagadnienie warto zwrócić szczególną uwagę. Jest to pytanie o ludzi i czas. Jeśli chodzi o ludzi, to przy obecnym systemie najzwyczajniej ich zabraknie. Wątpliwe wydaje się, czy przesunięcie nawet wszystkich z ponad 6 tysięcy prokuratorów na odcinek prowadzenia spraw i ich obsadzania w sądzie zabezpieczy prawidłowe funkcjonowanie systemu. Takie rozwiązanie nie jest jednak planowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości.
Na rozdrożu
Trudno już w tej chwili policzyć, ile było projektów nowego prawa o prokuraturze, a wcześniej nowelizacji obecnej ustawy, ale w każdym kolejnym następuje redukcja propozycji, które miałyby na celu przeorganizowanie prokuratury w taki sposób, który pozostawałby komplementarny w stosunku do zmian w kpk. Wśród tych rozwiązań były po pierwsze ścisłe określenie właściwości rzeczowej prokuratur okręgowych w określonych kategoriach spraw, a po drugie zasada obowiązkowego referatu oskarżycielskiego dla każdego prokuratora. Pierwszy w projekcie datowanym na sierpień w zasadzie został wyrzucony poza nawias poprzez przeniesienie kompetencji do określania spraw, które miałyby prowadzić prokuratury okręgowe z ustawy na rozporządzenie. W świetle tamtej wersji projektu to minister w akcie niższej niż ustawa rangi miałby wskazywać typy czynów zabronionych, w stosunku do których właściwymi do prowadzenia spraw byłyby prokuratury okręgowe. Przypomnieć w tym miejscu należy, iż w pierwszym z projektów prokuratury okręgowe miały zajmować się prowadzeniem wszystkich spraw należących do właściwości sądów okręgowych. W kolejnych przedłożeniach katalog ten stopniowo ograniczono do kilku przepisów stanowiących najpoważniejsze przestępstwa gospodarcze. Jak zatem gołym okiem widać, rozwiązanie wyjściowe jest stopniowo eliminowane i dziś tak naprawdę nie wiadomo, czym i czy w ogóle miałyby zajmować się prokuratury okręgowe. Dobrze zatem się stało, że Ministerstwo Sprawiedliwości zrezygnowało z koncepcji regulowania tej materii rozporządzeniem.
Przez cały okres towarzyszący pracom nad projektem zgrabnie unikano kwestii określenia właściwości rzeczowej prokuratur apelacyjnych. Wskazywaliśmy na to, że w tym przypadku możliwe byłoby określenie progów kwotowych np. przy korupcji, po przekroczeniu których śledztwo prowadziłyby elitarne wydziały ds. przestępczości zorganizowanej. Wydaje się to kierunkiem słusznym, zwłaszcza gdy dowiadujemy się, że jedna z prokuratur apelacyjnych skierowała do sądu akt oskarżenia dotyczący korumpowania pracowników służby więziennej poprzez wręczanie im wykonanych z masy papierowej figurek Chrystusa i Kubusia Puchatka. Kolejnym z rozwiązań, które miało zapewnić dopływ prokuratorów do prowadzenia śledztw oraz występowania w sądzie, była – z naciskiem na to słowo – zasada obowiązkowego referatu oskarżycielskiego. Była, dlatego że wprowadzono w jednej z kolejnych wersji projektów wyjątek umożliwiający jej dziecinnie proste obchodzenie. O ile bowiem w pierwszym projekcie postanowiono, że każdy prokurator zarówno prowadzi sprawy, jak i obsadza je w sądzie, o tyle w kolejnych umożliwiono realizację jednego, wybranego z obu zadania. W prokuraturach apelacyjnych, w których co czwarty prokurator prowadzi sprawy, odetchnięto wówczas z ulgą, bo wprowadzony wyjątek oznaczać będzie obowiązek udania się do sądu raz na rok, a może rzadziej, o ile wokand wystarczy. W tej sytuacji na postawione pytanie „kto będzie prowadził i nadzorował sprawy?" autorzy projektu odpowiadają: – ci sami, co dziś zrobią dwa razy więcej jutro.
Marna perspektywa
Oczywiście kolejne pytanie dotyczy konsekwencji, a te nietrudno przewidzieć. Wiedzą o nich już osoby często popadające w konflikt z prawem, bo mają świadomość, że w prokuraturze zabraknie rąk do pracy. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, te ręce, które pozostaną, nie będzie najzwyczajniej wiadomo w co wsadzić i kiedy. Powraca zatem pytanie o czas. Jeśli prokurator jego większość spędzi w sądzie, nie będzie miał kiedy sporządzać decyzji procesowych czy przesłuchiwać. Samych przesłuchań będzie więcej, gdyż nowela oddała w ręce prokuratorów przesłuchanie świadków w śledztwie. Będzie on musiał robić to chyba w dni wolne od pracy, bo pozostałe spędzi na sądowej sali w kontradyktoryjnej potyczce. Czy jest zatem jakaś nadzieja na sprawne obsługiwanie systemu? Chyba tylko taka, że zamknięci w sądzie prokuratorzy z braku czasu przestaną oskarżać i wszystko się wyrówna. Tyle że wtedy Polska stanie się jak nigdy dotąd państwem sprzyjającym rozwojowi przestępczości.
Na koniec jedna refleksja. Nie trzeba było kontradyktoryjnej reformy kpk, aby polskie sądy spowolniły pod ciężarem dziesiątek tysięcy nowych spraw w roku 2012 i 2013. W roku 2015 obietnica złożona przez polityków, przyspieszenia spraw o jedną trzecią, zrealizuje się, ale w odwrotnym kierunku od zapowiedzianego. Nie chcę być złym prorokiem, ale procesy karne wolniejsze o jedną trzecią to realna perspektywa. ?