Liczne pozytywne reakcje na felieton „Korporacja czy wciąż samorząd" przekonały mnie, że warto rozwinąć przedstawioną w nim argumentację. We wspomnianym tekście wskazywałem, że adwokatura, samorząd zawodu zaufania publicznego nie może ogłosić, jak proponowano, iż rezygnuje z walki o zmianę rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 28 września 2002 r. w sprawie opłat za czynności adwokackie. Dotyczy to, co pragnę wyraźnie podkreślić, zarówno spraw z urzędu, jak i z wyboru. Ewentualny podział taksy adwokackiej (przy, jak rozumiem, zachowaniu rażąco niskich stawek w sprawach z urzędu) będzie niezgodny z ustawą zasadniczą. Nie chcę już przypominać, że w obecnym stanie prawnym podobny podział w pewnym zakresie już występuje (§ 2 ust. 2 a § 19, pkt 1 rozporządzenia). Skupię się natomiast na niekonstytucyjności tego rozwiązania i dlaczego, w konsekwencji, adwokatura nie może wystąpić w roli jednego z jego aktywnych promotorów.
Rozporządzenie dotyczące taksy adwokackiej pozornie ma charakter czysto techniczny, jednak w istocie dotyczy praw podstawowych i narusza je w sposób niezwykle istotny. Proponuję wskazać tu trzy główne kategorie poszkodowanych. Pierwsza to klienci z wyboru. Druga to adwokaci świadczący pomoc prawną z urzędu. Trzecia to wreszcie klienci z urzędu. Grupę tą wymieniam jako ostatnią tylko dlatego, że, jak się okazuje, najtrudniej dostrzec, czemu rozporządzenie narusza prawa jej członków.
Klienci z wyboru nie mogą obecnie korzystać w pełnym zakresie z prawa do sądu, ponieważ nawet w przypadku wygranej sprawy bardzo często nie uzyskają odpowiedniego, co zresztą nie musi zawsze oznaczać pełnego, zwrotu wydatków poniesionych na wynagrodzenie adwokata. W przypadku adwokatów działających z urzędu następuje z kolei m.in. naruszenie prawa do wynagrodzenia za świadczoną przymusowo pracę. Żeby była jasność, uważam, że adwokaci powinni być zobowiązani do udzielania pomocy prawnej z urzędu z uwagi na posiadane kwalifikacje. Koszt tej pomocy należy jednak równomiernie rozłożyć pomiędzy wszystkich obywateli, a nie przerzucać arbitralnie na jedną grupę społeczną. Dziś natomiast Skarb Państwa nabywa po ustanowionych przez siebie rażąco niskich cenach urzędowych usługi od adwokatów dla osób potrzebujących. Warto podać tu chociażby stawkę w przypadku prowadzenia spraw pracowniczych, która wynosi czasem 60 zł i odpowiada wartością trzem kilogramom kiełbasy.
Skupię się teraz na prawach trzeciej wymienionej grupy, tj. klientów urzędowych. Teoretycznie z punktu widzenia tych osób nie ma znaczenia, jakie wynagrodzenie otrzyma pełnomocnik czy obrońca. Zgodnie z zasadami etyki adwokat świadczy bowiem pomoc prawną na właściwym poziomie bez względu na wysokość wynagrodzenia. Jeżeli zaś nie udziela pomocy prawnej na odpowiednim poziomie, ponosi konsekwencje dyscyplinarne. Można tu oczywiście podnieść, że rozumowanie typu „kierowcy nie przekraczają prędkości, bo zostało to zabronione" jest z logicznego punktu widzenia niepoprawne. Z drugiej strony doświadczenie pokazuje jednak, że adwokaci w sprawach z urzędu faktycznie starają się w olbrzymiej większości przypadków dochować należytej staranności. Czemu zatem niskie stawki oznaczają łamanie praw osób ubogich?
Problem polega na tym, że państwo z jednej strony co prawda przyznaje obywatelowi prawo do pomocy prawnika, z drugiej jednak stwarza adwokatowi z urzędu niezwykle niedogodne warunki do działania, bo każe mu pracować często za darmo. Nawet jeżeli członkowie palestry, coraz częściej osoby starające się po prostu przeżyć od pierwszego do pierwszego, niczym Siłacze i Siłaczki świadczą w tych warunkach pomoc z urzędu na najwyższym poziomie, to jedno jest jasne. Ostatecznie ubogi obywatel może liczyć (tylko czy może aż) na etyczne przeświadczenie prawników, że przysługuje mu darmowa pomoc prawna. Pomijam tu kwestię postępowania dyscyplinarnego, bo jestem głęboko przekonany, że represja w demokratycznym społeczeństwie powinna być postrzegana jako ultima ratio. Zgodnie z zasadą – L'autorité repose d'abord sur la raison.