Szwecja żyje sprawą portalu Lexbase, uruchomionego 27 stycznia i zamkniętego cztery dni później. Zawiera on 12 milionów stron wyroków i innych dokumentów prawnych dotyczących osób skazanych za jakiekolwiek przestępstwa w szwedzkich sądach w ostatnich pięciu latach. Udostępniał je, każdemu, kto chciał. Powstał na prawach wyjątku, dzięki wykluczeniu go z ustawy o ochronie danych osobowych.
Ktoś, kto pragnął zdobyć informację o złamaniu prawa przez swoich sąsiadów, przyjaciół czy kogokolwiek, podawał tylko nazwisko delikwenta, PESEL lub adres, i otrzymywał wynik wyszukania. Za kopię wyroku trzeba było zapłacić 79 koron (ok. 40 zł). Lexbase został ostro skrytykykowany przez media, rząd i społeczeństw. Zamknięto go zaraz po wylansowaniu.
W kraju funkcjonują już inne serwisy oferujące wyroki sądowe za opłatą, ale nie ujawniają informacji, kto naruszał prawo. Pomysłodawcy Lexbase liczyli jednak na zainteresowanie pracodawców. Coraz częściej bowiem przy przyjmowaniu do pracy firmy proszą o przedstawianie wyciągu z rejestru karnego. Inicjatorzy nie pomylili się. W ciągu trzech dni funkcjonowania portal przeżył prawdziwą inwazję. Zarejestrował 10 mln odwiedzin. Założyciele zarobili milion koron dziennie.
Egzystencja Lexbase była jednak krótkotrwała i pełna perturbacji. Portal nie spełniał warunków bezpieczeństwa, co spowodowało natychmiastowy wyciek danych. Wykradziono listę z ponad 100 tys. nazwisk i numerów PESEL Szwedów. W efekcie licznych ataków hakerów tysiące wyroków, stały się dobrem dostępnym dla wszystkich.
Lexbase stał się też przedmiotem ostrej krytyki natury etycznej. Zarzucano mu eksponowanie skazanych i narażanie ich na stygmatyzację. Potępiano za to, że robi z sąsiadów szpiegów. Kanclerz praworządności – jego zadaniem jest ochrona interesów państwa, zajmuje się też kwestiami wolności prasy – przyjął aż 200 zgłoszeń pomówień. Podniosły się głosy, że trzeba zmienić prawo, żeby położyć kres kontrowersyjnemu Lexbase.