Dyrektor szpitala wpakował swojego pracownika do psychuszki. Przynajmniej tak można streścić to, co się stało. Czytającym opis sprawy włos się jeży na głowie. Pracownik zagrożony zwolnieniem podjął walkę z dyrektorem. Fakt, wybrał kontrowersyjną metodę, bo mimo wszystko strajk głodowy to za duży kaliber na rozwiązywanie takiego sporu, ale trudno podejrzewać o wyrachowanie od człowieka w desperacji. Wyrachowaniem za to wykazał się dyrektor. Wezwał psychiatrów i umieścił pracownika na oddziale innego szpitala.
Dyrektor jest lekarzem, w dodatku psychiatrą, więc wstyd mi za niego. Jeśli nie potrafi radzić sobie z emocjami i żądza odwetu odbiera mu rozum, to sam, dla dobra otoczenia, powinien się na oddziale zamknąć. Kilka tygodni na refleksję może ostudziłoby jego dyktatorskie zapędy. Jeśli zaś wezwani przez niego psychiatrzy byli jego pracownikami, to sytuacja robi się nieładna. Dyrektor widać chciał się pokazać jako człowiek stanowczy i bezkompromisowy.
Znacznie bardziej by się to przydało przy negocjowaniu kontraktu z NFZ. Tam można się wykazać, a urwanie choćby kilku procent można śmiało wpisać w CV w rubryce osiągnięcia. Żeby natomiast zrobić wrażenie na pracownikach, wystarczy wykazać zysk przy realizacji owego kontraktu. Taka postawa z pewnością wzbudziłaby podziw i uznanie. Jak jednak mawiają, psy, które głośno szczekają, nie gryzą. Strach pomyśleć, co mogłoby spotkać kogoś, kto zaparkował samochód na dyrektorskim miejscu.
Można by powiedzieć, że nic takiego się nie stało. Pacjent zamknięty, przesiedział tydzień na oddziale psychiatrycznym i wyszedł. Otóż stało się. Ktoś bez winy został pozbawiony wolności. I to zbyt łatwo.
A panu dyrektorowi i jego lekarzom psychiatrom przypominam, że mechanizmy rynkowe, naciski społeczne i wymagania administracyjne nie zwalniają z przestrzegania kodeksu etyki lekarskiej. Choć nie mam zbyt wiele nadziei na resocjalizacyjny sukces.