Sporządzony w związku z pracami nad nowelizacją ustawy o komornikach raport Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości o dochodach komorników pokazuje, że w 2012 r. ich średni miesięczny dochód wynosił 46 tys. zł. Jedynie w ośmiu spośród 238 rewirów nie przekraczał wynagrodzenia sędziego Sądu Najwyższego, na wszystkich pozostałych obszarach komornicy zarabiali często kilka, a nawet kilkadziesiąt razy więcej niż sędzia SN – z założenia elita zawodów prawniczych. Rekordzista z warszawskiego Mokotowa zarobił w ciągu roku prawie 11 mln zł. Te wysokie dochody – wskazuje raport – uzyskują nieraz mimo bardzo niskiej skuteczności pracy.

Wprawdzie w zeszłym roku nowych spraw komorniczych nieco ubyło i przybyło 300 kancelarii, jednak efektywność egzekucji pozostawia wiele do życzenia. Udało się ściągnąć zaledwie 10,5 proc. zgłoszonych do egzekucji kwot. Dodajmy, że komornicy, zwłaszcza wielkie kancelarie, zajmują się marginalnie licytacjami szafy czy lodówki – w ogóle z ruchomości uzyskują zaledwie 1,4 proc. kwot. Skupiają się na egzekucji z wynagrodzenia za pracę i z rachunku bankowego, które dają 45,6 proc. ściągniętych kwot.

Projekt przewiduje zmniejszenie opłaty od tych rodzajów egzekucji z 8 proc. do 5 proc. Ponadto zmieniony ma być próg najniższej opłaty z 1/10 do 1/20 przeciętnej pensji, bo teraz nawet przy bardzo niskim długu, np. mandacie za 50 zł, komornik inkasuje prawie 400 zł, prócz tego oczywiście koszty np. korespondencji.

Nic dziwnego, że od dawna pojawiają się postulaty, by zracjonalizować opłaty, aby bardziej odpowiadały nakładowi pracy komornika. Raport IWS pokazuje, że wysokie zarobki komorników pozwalają na ich obniżenie. To, że dłużnik jest dłużnikiem i często nie ze swej winy opóźnia się ze spłatą – co wymaga zaangażowania komornika – nie powinno być okazją do nabijania jego kabzy. Urynkowienie tej profesji miało zmniejszać koszty egzekucji, a nie gwarantować jej luksusu przez ustawowo określone stawki.