Cezary Grabarczyk kilka dni temu pożegnał się z resortem sprawiedliwości. Kiedy tam trafił, miał kilka jasno sprecyzowanych zadań, które miały odwrócić to, co zrobili jego poprzednicy. Musiał więc przywrócić zlikwidowane w styczniu 2013 r. najmniejsze sądy rejonowe. Ten plan wykonał. W wyniku potężnego konfliktu na linii minister sprawiedliwości – prokurator generalny poprawił też ostro krytykowany przez prokuratorów nowy regulamin urzędowania powszechnych jednostek prokuratury. Trzecie zadanie to projekt ustawy o nieodpłatnej pomocy prawnej dla najuboższych. Po bojach z samorządami trafił do Sejmu. Gdyby nie wpadka z pozwoleniem na broń, tę ustawę mógłby uznać za sukces i czekać do końca kadencji. To się jednak nie udało. Na pół roku przed wyborami do resortu przychodzi Borys Budka. Raczej nie ma co liczyć na wielkie osiągnięcia, bo czasu jest mało. Z jedną sprawą nowy minister będzie musiał się zmierzyć. Proces kontradyktoryjny. Ponieważ ustawa jest już uchwalona, a sędziowie i prokuratorzy przeszkoleni, wydawać by się mogło, że to zadanie proste. Niestety, może się okazać, że jedno z najtrudniejszych. Prokuratorzy zamierzają prosić ministra, by zmiany odłożyć minimum na pół roku. Straszą, że prokuratura jest nieprzygotowana, że zapanuje chaos, a w efekcie ucierpią obywatele. Co robić? Decyzja będzie trudna.

Czeka go też przeprawa z sędziami. Projekt zmian w ustawie o ustroju sądów powszechnych, który wzmacniał władzę ministra nad sądami, za sprawą prezydenta Komorowskiego trafił do Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli ten stwierdzi niezgodność z ustawą zasadniczą, minister musi szybko przygotować plan B, by nie stracić sądów z pola widzenia, ale nie będzie też miał większego wpływu na ich funkcjonowanie.