Tuż po północy 18 maja policja zaczęła zabierać pierwsze prawa jazdy kierowcom, którzy przekroczyli prędkość o 50 km/h i więcej. Zaledwie kilka godzin wcześniej weszły w życie surowe przepisy. Zatrzymywani kierowcy, jak relacjonowali sami policjanci z drogówki, nie kryli zdziwienia, kiedy słyszeli, że oto na miejscu, od ręki, tracą dokument uprawniający do jazdy.
Nieznajomość prawa szkodzi – to prawda znana od lat. I trudno tłumaczyć kierowców, a tym bardziej piratów drogowych. Nie sposób jednak uwolnić się od wrażenia, że to, co robi policja, to tzw. pokazówka. Przestraszyć, zastraszyć, a będzie się czym pochwalić. W zaostrzaniu przepisów dla kierowców nie o to chyba jednak chodzi. Wielu kierowców nie przekonują informacje, że fotoradary poprawiły bezpieczeństwo na drogach, bo mają własne zdanie na temat bezpieczeństwa i tego, co mu zagraża. Podobnie będzie z ekspresowym zabieraniem praw jazdy. I nie każdy z tych sceptycznych kierowców od razu zakłada, że za nic ma prawo, więc będzie je łamał. Wielu odnosi wrażenie, że to, co robi teraz policja, to swego rodzaju próba sił na drogach. Każda tak duża zmiana powinna być poprzedzona szeroką akcją informacyjną we wszystkich środkach masowego przekazu. Dopiero wtedy można mówić o karach. A czy te nawet najsurowsze sprawią, że polskie drogi staną się bezpieczniejsze? I skoro psychologowie transportu mówią publicznie i oficjalnie, że samo zaostrzenie kar nie spowoduje bezpieczniejszych zachowań na drodze, bo należy większy nacisk położyć na profilaktykę i szkolenia, to trudno się dziwić, że powtarzają to za nimi zwykli kierowcy, często niedzielni.