Osoby, które dysponują gotówką, otrzymują czasami propozycję zainwestowania w cudze przedsięwzięcie, tj. kupienia np. 10 czy 20 proc. udziałów w spółce z o.o. W zamian za to mają otrzymywać zyski, jakie spółka wypracuje, w części proporcjonalnej do udziałów. Czasami propozycje idą dalej. Zdarza się, że ktoś proponuje wspólne założenie spółki i przyznanie w niej 45 proc. udziałów swojemu partnerowi. Do tych propozycji lepiej podchodzić z pewnym dystansem.
Dopóki wspólnik nie posiada udziałów w ilości dającej mu możliwość samodzielnego przegłosowywania uchwał na zgromadzeniu (tj. zapewniającej bezwzględną większość głosów), jest tylko wspólnikiem mniejszościowym. Nieraz w pracy zawodowej dane mi było spotkać się z osobami, które zdecydowały się zainwestować w spółkę na takich zasadach i szybko się przekonywały, że ich rola we wspólnym przedsięwzięciu jest raczej marginalna. Na zgromadzeniu wspólników nie miały możliwości przegłosowania jakiejkolwiek uchwały, w konsekwencji wszystkie decyzje pozostawały w ręku drugiego wspólnika. To on decydował, kto zostanie członkiem zarządu, a zdarzało się, że sam powoływał się na tę funkcję i przejmował kierowanie spółką. Po pewnym czasie wspólnik mniejszościowy odkrywał, że ma problemy z dostępem do dokumentów i podstawowych informacji o działalności spółki. Art. 212 § 1 kodeksu spółek handlowych (dalej ksh) wprawdzie zapewnia każdemu wspólnikowi sp. z o.o. indywidualne prawo kontroli, ale jak pokazuje praktyka, nie wszyscy chcą go przestrzegać. Pokrzywdzonemu pozostaje droga sądowa w trybie art. 212 § 4 lub 223 ksh. Są to jednak rozwiązania kosztowne, długotrwałe i zazwyczaj nierozwiązujące problemu, a mające raczej charakter doraźny.
Po bataliach sądowych wspólnik mniejszościowy niejednokrotnie dochodzi do wniosku, że może zbyt aktywnie chciał uczestniczyć w życiu spółki. I że może należało dać działać innym, a samemu poczekać na koniec roku obrotowego i dywidendę, która zrekompensuje niedogodności wynikające z posiadania niewielkiej ilości udziałów. I tu przychodzi kolejne zaskoczenie, bo się okazuje, że bilans spółki permanentnie nie wykazuje zysku, pomimo że ta prosperuje dobrze, wynajmuje kolejny lokal, prezes jeździ drogim autem. Gdy nie ma zysku, nie ma dywidendy. Jednym słowem zainwestowane w spółkę pieniądze, a często oszczędności całego życia, nie zwracają się. Zawiedzeni inwestorzy pytają wtedy: gdzie są pieniądze spółki?
Zwykle gdy wspólnik większościowy nie podlega realnej kontroli ze strony pozostałych, mogą rodzić się pokusy, by uszczuplać majątek spółki. Wystarczy np., że wspólnik większościowy zostanie powołany na członka zarządu i będzie otrzymywał wynagrodzenie za swoją pracę w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. Może się ono okazać na tyle duże, że bilans spółki nie wykaże zysku, a tym samym dla pozostałych udziałowców nie pozostanie nic do podziału. Nie zmieni to sytuacji: wspólnik większościowy będzie na bieżąco otrzymywał wynagrodzenie za swe zaangażowanie w podmiot. Dość dużym zagrożeniem dla dochodów spółek mogą okazać się także umowy cywilnoprawne zawierane z osobami bliskimi czy też z podmiotami „zaprzyjaźnionymi".
W takiej sytuacji posiadane udziały mogą się okazać bezwartościowe. Nikt bowiem nie odkupi ich, jeżeli nie będą niosły za sobą korzyści.