Środowisko adwokackie zelektryzowały w ostatnim czasie publikacje prasowe dotyczące nie tyle głośnej sprawy, o której mówi cała Polska, ile pełnomocnika reprezentującego uczestnika sporu. Artykuły nie odnosiły się jednak do nakreślenia sylwetki prawnika, lecz jego „przygód" z pionem dyscyplinarnym samorządu zawodowego. Zdaniem wielu członków palestry nie tylko samo opublikowanie tego rodzaju informacji, ale i udzielenie dziennikarzowi odpowiedzi na pytanie zadane przez jednego z rzeczników dyscyplinarnych to zjawisko, z którym należy walczyć. Zarówno dlatego, że jakoby samoistnym deliktem dyscyplinarnym miałoby być informowanie kogokolwiek o prowadzonych postępowaniach odnoszących się do adwokatów, jak i dlatego, że sięganie przez kogokolwiek do danych o pełnomocniku w tej konkretnej sprawie stanowi próbę odwrócenia uwagi od niej samej.
Czytaj także: Adwokat kontra sędzia antybohater
Nie mając odpowiedniej wiedzy w tej materii, nie umiem zweryfikować prawdziwości drugiej z tez. Niezależnie jednak od tego, czy trafnie opisuje ona rzeczywistość czy jest chybiona, uważam, że za sprawą opisanej sprawy adwokaturze przyszło zmierzyć się z dwoma wyzwaniami.
Pierwszym jest to, na ile reprezentując zawód zaufania publicznego, godzimy się na to, by ów publiczny charakter miały także sprawy odnoszące się do funkcjonowania samorządu. Drugim zaś jest problem, który dotyka niektórych adwokatów i sprowadza się do wpływu ich osobowości i postępowania na pełnioną procesowo funkcję.
Wnioskując z wypowiedzi części środowiska adwokackiego, stwierdzam, że adwokaci znajdują się w położeniu, które z powodzeniem określić można by popularnym powiedzeniem: zjeść ciastko i mieć ciastko. Z jednej strony chełpimy się, że samorząd zawodowy jest niezależny od struktur państwa, a sądownictwo dyscyplinarne niezawisłe. Z drugiej jednak, choć w praktyce nie raz telefonujemy w sprawie klienta do biura obsługi, pragnąc uzyskać informację o tym, czy wniesiono w jego sprawie pozew lub akt oskarżenia – oburza nas zapytanie skierowane przez dziennikarza odnoszące się do jednego z kolegów. Chcemy się sami sądzić, lecz nie pozwalamy, aby choćby na podstawie publikacji prasowej opisującej fakty sądzono nas, generując wątpliwość, czy na pewno znamy różnicę między pojęciami koleżeństwo i kolesiostwo.