Powoli dochodzimy do sytuacji, w której tylko policja nie ma prawa wejść do firmy i wywlec właściciela z toalety. Musi dopełnić procedur, zdobyć nakaz od prokuratora. Inni, głównie skarbówka czy służby, mają – lub mieć będą – prawo do składania w firmach niezapowiedzianych wizyt. Chętnych jest zresztą coraz więcej. Do tego grona dołącza Państwowa Inspekcja Pracy. Jej szef zapowiada, że chce doprowadzić do tego, by inspektor mógł kontrolować zatrudnienie w firmach bez zapowiedzi.
Cieszy troska o pracownika. W końcu to państwo ma narzędzia i obowiązek dbania o swoich obywateli, którzy w większości są pracownikami. Powołane do tego instytucje monitorują rynek i reagują na niekorzystne zmiany, np. obchodzenie umów o pracę jako podstawowej formy zatrudnienia. Nie zgadzam się jednak na traktowanie przedsiębiorców jak potencjalnych przestępców. Zamiast kłaść nacisk na ściganie nieuczciwych (co do tej pory niespecjalnie się udawało), może warto zwrócić uwagę na to, dlaczego różne niepokojące zjawiska na rynku pracy w ogóle mają miejsce.
Polacy zakładają coraz więcej firm. Najszybciej w Wielkiej Brytanii i Niemczech. Cóż na to PIP? Skoro takie są wybory rodaków, może warto się zastanowić, dlaczego tak się dzieje? Próba straszenia zaostrzonymi karami, kontrolami i nakazami może bowiem przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Biznes z zasady nie jest sentymentalny. Przedsiębiorca ma jeden cel: zysk. Można się tym nie przejmować, ale to przedsiębiorcy wypłacają pensje pracownikom. Pensja zaś to ekwiwalent za pracę, a nie dobroczynność!
Przypomnę, że koncepcje, co robić, by w Polsce było dobrze, mają już swoją historię. Przedwojenny polski filozof, erudyta i bywalec salonów Franciszek Fiszer twierdził, że nie będzie porządku w Polsce, jeśli się nie rozstrzela 750 tys. szubrawców. Zapytany, co będzie, jeśli się tylu nie znajdzie, odpowiedział: – Nic nie szkodzi. W razie czego dobierzemy z uczciwych!
Obyśmy nie doczekali czasów, gdy trzeba będzie dobierać.