Ich stanowisko nijak się ma do rzeczywistości. Przykład? Proszę bardzo. Bezrobotny naprawiał ludziom sprzęty. W zamian otrzymywał żywność. Urząd skarbowy uznał to za działalność gospodarczą i zażądał podatku od uzyskanych korzyści.
Próba obłożenia takiej pracy podatkiem jest dla mnie dowodem urzędniczej arogancji. Urzędnik zza biurka, schowany za paragrafami, w przekonaniu, że dobrze wykonuje swoją pracę, może pognębić człowieka za pomocą pieczątki i podpisu. Bo co mu ktoś zrobi? W końcu pilnuje należności skarbowych w interesie wszystkich podatników.
Są jednak miejsca, które nawet uprawniony organ powinien omijać. Nie dlatego, że nie ma prawa i racji, lecz dlatego, że poza literą prawa są jeszcze intencje i społeczny interes. O wrażliwości i współczuciu nie wspominam, bo to cechy ludzi, a nie instytucji. Dlatego jeśli ktoś postanowił opodatkować bezrobotnego, kto inny w próbach zdobycia jedzenia pracą własnych rąk powinien zobaczyć pożytek, a nie tabelki Excela. I odstąpić od pomysłu opodatkowania pomimo swych racji.
Budżet potrzebuje herosów, którzy zaczną walczyć z wyłudzeniami VAT, czarnym rynkiem czy firmami, które handlują dopalaczami. Gdyby tacy się znaleźli, słyszelibyśmy nie narzekania na uciekające miliardy, lecz hymny pochwalne pod adresem skutecznego egzekutora. Ale nie słyszymy! Oczywiste jest, że prościej oskubać milion maluczkich, zabierając każdemu 10 zł, niż złowić jedną grubą rybę wartą 10 milionów.
Grube ryby są silne i się szarpią. Trzeba się więc spocić i wytężyć. Trzeba pokonać przeciwności oraz armię dobrze opłacanych prawników i doradców podatkowych. Wykazać się sprytem, inteligencją i nieustępliwością. Ale widać nasz fiskus, zamiast gołymi rękami pokonać tygrysa, woli atakować myszy.