Lekarze orzecznicy ZUS są kolejną grupą zawodową, która protestuje przeciwko objęciu ich przepisami ustawy o jawności życia publicznego. W efekcie informacje o ich zarobkach czy majątku mają się stać powszechnie dostępne.
Pamiętam, jak w ubiegłym roku przeciwko jawności oświadczeń majątkowych protestowali sędziowie. Ich zdaniem miały one się stać drogowskazem dla przestępców i złodziei. Tymczasem od wejścia w życie nowego obowiązku minął rok, a nie ma jeszcze żadnych sygnałów, że sędziowie częściej niż w przeszłości padają ofiarą ataków czy rabunków. Poza zaspokojeniem ciekawości wścibskich sąsiadów niewiele się zmieniło.
Dziś podobnej do sędziowskiej argumentacji używają lekarze orzecznicy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (jest ich ok. 650). Oni także obawiają się o bezpieczeństwo własne i swojego majątku.
Życie przy rozsuniętych zasłonach zawsze i każdemu, bez względu na wykonywaną profesję, będzie sprawiać dyskomfort. Niestety, taki już los osób wykonujących zawody, w których dysponuje się władzą publiczną lub ma wpływ na wydatkowanie publicznych środków. Zadaniem lekarzy orzeczników jest m.in. przyznawanie lub zawieszanie prawa do renty czy weryfikacja zasadności długotrwałych zwolnień lekarskich. Mają więc realny wpływ na wydatkowanie publicznych funduszy, dodatkowo w sferze, która sama w sobie może być narażona na korupcję.
Lekarze orzecznicy może i czują się zagrożeni, ale jawność, transparentność zawsze wpływają na wzrost zaufania, pewności podejmowanych decyzji. To ważne w kraju, który od lat cierpi na deficyt zaufania do najważniejszych instytucji państwowych i ich funkcjonariuszy. To ta dobra strona jawności, z którą, jak pokazał przypadek sędziów, można żyć i nikomu nie dzieje się krzywda.