Minął już ponad miesiąc od momentu, kiedy to, jak co roku, 11 listopada przez Warszawę przeszedł kolejny Marsz Niepodległości. To ciekawe, ale po tak krótkim okresie, już prawie go nie pamiętamy. Być może dlatego, że tym razem ze względu na obecność na czele pochodu prezydenta, premiera i innych przedstawicieli władz, miał on spokojniejszy przebieg niż marsze w poprzednich latach. 12 listopada wszyscy obudziliśmy się z westchnieniem pewnej ulgi. Uff! Centrum Warszawy tym razem nie zostało zdemolowane przez domorosłych patriotów spod znaku Falangi i ONR.
Ten zbiorowy oddech ulgi pokazuje, jakimi staliśmy się minimalistami, jeśli chodzi o standardy zachowań w naszym życiu politycznym. Cieszymy się, że neofaszystowskie bojówki nie zawłaszczyły całkowicie naszej zbiorowej przestrzeni, która powinna być wspólna. Ale przecież pomimo generalnie spokojnego przebiegu marszu, wspólna ona nie była. I to sprawia, że nie powinniśmy nad tym wydarzeniem przejść tak szybko do porządku dziennego.
Bo zdarzyło się w trakcie marszu kilka tzw. incydentów, które w istocie nie były żadnymi incydentami, tylko szczerym wyrazem tego, co jego organizatorzy myślą o Polsce, o jej roli w świecie, o narodowej zbiorowości i wzajemnym szacunku. Nie powinniśmy na to przymykać oczu, tylko dokładnie się temu przyjrzeć. To nasza moralna odpowiedzialność jako obywateli, którzy mają chronić polską niepodległość i przekazać ten imperatyw ochrony jako depozyt – acz nie własność – następnym pokoleniom.
Młodzież Wszechpolska uczy się od posłów
W trakcie marszu została spalona flaga Unii Europejskiej. Można powiedzieć, że był to wyskok paru niedojrzałych młodzieńców z ONR, a samo znęcanie się nad flagą europejską to już pewna rutyna, obecna na marszu od dawna. Tylko że nic nie dzieje się bez przyczyny. A przykład idzie z góry. Warto przypomnieć, że jednym z pierwszych kroków po wyborach 2015 r. było usunięcie flag Unii Europejskiej z sali Kancelarii Prezesa Rady Ministrów (choć ostatnio w obliczu wyborów europejskich wróciły), a posłanka do Sejmu Niepodległej Rzeczypospolitej nazwała ten symbol europejskiej jedności „szmatą". Czy w tych warunkach powinniśmy się dziwić, że młody aktywista z Młodzieży Wszechpolskiej nazywa flagę Unii „kawałkiem materiału"? Można powiedzieć, że delikatnie, w porównaniu do wynurzeń pani posłanki.
„Młodzieniec wszechpolski" nie ma świadomości albo jest mu zupełnie obojętne, że znieważając ten „kawałek materiału", wyklucza 87 proc. Polek i Polaków, którzy pragną pozostania w Unii Europejskiej. Ci Polacy, jeśli nie mają rozdwojonej jaźni, nigdy nie pójdą na Marsz Niepodległości firmowany przez jego organizację i jej ideowych pobratymców, takich jak ONR.