Brytyjski premier Boris Johnson wielokrotnie wyrażał opinię, że nic, a brytyjski parlament w szczególności, nie może już powstrzymać brexitu. Mimo to wielu parlamentarzystów jest tam innego zdania, opierając swe nadzieje m.in. na wyniku głosowania Izby Gmin z marca br., w którym bezumowne wyjście z Unii odrzucone zostało wyraźną większością 43 głosów. Rząd Borisa Johnsona uważa inaczej i powołuje się na dwa argumenty. Po pierwsze, twierdzą rządzący obecnie politycy, data 31 października jest terminem brexitu ustalonym w długotrwałych negocjacjach i formalnie obowiązuje nie tylko Wielką Brytanię, ale także Unię Europejską, która zajmuje nieustępliwą postawę w sprawach kluczowo ważnych dla Wielkiej Brytanii. Drugi argument ma charakter „techniczny” – jest za mało czasu, aby parlament mógł skutecznie przeciwstawić się brexitowi – wprawdzie przy proceduralnej współpracy parlamentu z rządem mogłoby się to udać, ale wobec dobitnie artykułowanego stanowiska premiera jest to zupełnie nierealne.