Od samego początku pandemii pojawiło się wiele konfliktów w UE, które trudno było ukryć pod szumnymi wezwaniami do europejskiej solidarności. Dwa pęknięcia wydają się być najbardziej wyraźne – między bogatą północą i zadłużonym południem, a także między zachodnią częścią Unii a nowymi państwami członkowskimi. Te konflikty występowały już wcześniej, podczas poprzednich kryzysów unijnych. Ale teraz powróciły z nową siłą i mają bardzo duży ładunek dezintegracyjny.
Nierówne traktowanie
Symptomem podejścia Europy Zachodniej do wschodniej części była niedawna krytyka Viktora Orbána. Wprowadził on możliwość podejmowania dekretów przez rząd, aby szybciej reagować na pandemię. Także inne rządy na niespotykaną wcześniej skalę ograniczyły wolności obywatelskie, działalność przedsiębiorstw, zamknęły granice i całe obszary aktywności społecznej. Eksperci uznali to za niezbędne dla pokonania wirusa, a tym samym dla życia obywateli. Niemniej 13 państw UE upomniało premiera Węgier, że ogranicza demokrację, praworządność i prawa człowieka. Te same państwa nie reagowały, kiedy wcześniej – jeszcze przed pojawieniem się kryzysu zdrowotnego – Emmanuel Macron wprowadzał swoje kontrowersyjne reformy poprzez dekrety, specjalnie unikając debaty w parlamencie. W grupie zaniepokojonych sytuacją na Węgrzech nie było ani jednego kraju z naszej części UE. Jedynie Donald Tusk pospieszył z krytyką rządu w Budapeszcie. Spotkała go szybka replika ze strony Węgrów: skoro nie pomagasz w walce z pandemią, to przynajmniej nie przeszkadzaj.
W tym samym czasie Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że Polska, Czechy i Węgry złamały unijne prawo, odmawiając udziału w relokacji uchodźców w latach 2015–2017. Wyrok z satysfakcją przyjmie większość państw Europy Zachodniej. Niemniej to orzeczenie nierówno traktujące państwa, ponieważ swoich zobowiązań w tej sprawie nie wypełnili niemal wszyscy członkowie Unii. Najciekawszy jest tu przykład Niemiec. Pomijam, że Angela Merkel wpuściła około miliona imigrantów do strefy Schengen – bez zgody innych państw i z pogwałceniem prawa unijnego. Niemcy nie tylko nie wywiązały się z obowiązku relokacji uchodźców z Grecji i Włoch, ale odsyłały wiele osób niespełniających warunków do przyznania azylu z powrotem do obu krajów. Bardzo szybko się bowiem okazało, że polityka „otwartych drzwi” nie podoba się wyborcom, dlatego Merkel starała się zmniejszyć napływ imigrantów do jej kraju.
Niemniej na ławie oskarżonych Komisja Europejska posadziła tylko trzy kraje z Europy Środkowej. Co więcej, omawiany mechanizm relokacji dawno się już zakończył, a więc wydany wyrok dotyczy nieistniejącego prawa. Ma więc przede wszystkim znaczenie polityczne. Chodziło o napiętnowanie krajów, które blokowały jedną z propozycji uporania się z kryzysem migracyjnym. Kiedy inne mechanizmy wetowały kraje Europy Zachodniej, instytucje unijne były bardziej tolerancyjne. Przykładowo Włochy (przy wsparciu Austrii) uniemożliwiły w zeszłym roku realizację misji Sophia, w jej głównym zakresie, jakim były patrole europejskich okrętów na Morzu Śródziemnym. Miała ona w założeniu zwalczać organizacje przestępcze trudniące się przemytem ludzi, ale była bardziej znana z tego, że ułatwiła transport imigrantów do włoskich portów. Dlatego Matteo Salvini nazwał statki uczestniczące w tej misji „taksówkami dla nielegalnych imigrantów”.