„Osobisty” problem Tuska

Czy problemy lustracyjne byłych wiceministrów z gabinetu PO–PSL można nazwać osobistymi i zamknąć dymisją? Przecież materiały z IPN wcześniej czy później ujrzą światło dziennie

Aktualizacja: 22.01.2008 04:28 Publikacja: 21.01.2008 18:14

„Osobisty” problem Tuska

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Red

Sześć dymisji wiceministrów rządu Donalda Tuska w ciągu kilku tygodni zaczyna być poważnym problemem politycznym. Najbardziej bolesna dla tej ekipy może być ostatnia dymisja Pawła Grasia odpowiedzialnego za służby specjalne.

Tylko w jednym wypadku, wiceministra obrony narodowej generała Piotra Czerwińskiego, opinia publiczna otrzymała czytelną informację na temat powodów odejścia z urzędu. Toczące się w prokuraturze wojskowej śledztwo mogło rzucać cień na postać ministra. Dla ekipy rządzącej lepiej było podziękować Czerwińskiemu za współpracę. Nie wiadomo jednak, dlaczego generał został powołany na stanowisko wiceministra, skoro o śledztwie mówiono już wcześniej. Prawdopodobnie w tej ekipie nie ma odpowiednio szczelnego systemu weryfikacji kadr.

Kolejnych pięciu wiceministrów w rządzie Tuska złożyło dymisje z przyczyn osobistych. Jarosław Gowin, prominentny poseł PO, ujawnił w Radiu Zet, że w większości wypadków chodziło o problemy z lustracją. Niektórzy z zainteresowanych przyznawali, że słyszeli o jakichś materiałach lustracyjnych – chodzi o dwóch PSL-owskich wiceministrów: Tadeusza Nalewajka (MSWiA) i Grażynę Leję (sport i turystyka). Nie wiadomo jednak, dlaczego i w tych wypadkach proces sprawdzania został uruchomiony dopiero po nominacji.

Donald Tusk zapowiedział, że wysocy urzędnicy państwowi mający problemy lustracyjne będą musieli odejść z rządu. Na razie słowa dotrzymuje. Rodzi się jednak pytanie o procedury weryfikacyjne. Pytanie, na które nie będzie mu łatwo odpowiedzieć.

Po kolejnych orzeczeniach Trybunału Konstytucyjnego ustawa o IPN została tak pokiereszowana, że bardzo trudno dzisiaj odpowiedzieć, jak wygląda rzeczywista lustracja urzędników państwowych. Dostęp do akt, choć nie wszystkich, mają dziennikarze i naukowcy. Ta grupa jednak nie ma prawa czytać dokumentów ze zbioru zastrzeżonego. Czasem oczywiście akta z tego zbioru są przesuwane do jawnego, ale są to przypadki dosyć rzadkie i zależne od decyzji wysokich urzędników państwowych.

Oznacza to, że w zbiorze zastrzeżonym mogą się znajdować akta urzędników państwowych, o których możemy sądzić (na podstawie informacji udzielanych przez IPN), że nigdy nie współpracowali z komunistycznymi służbami specjalnymi. Dotyczy to przede wszystkim tych, którzy po 1989 r. kontynuowali współpracę ze służbami państwa demokratycznego. Nic też dziwnego, że czasem wiedza o materiałach znajdujących się w IPN a ich faktyczna zawartość to zupełnie inna sprawa.

Ale problem lustracji istnieje nawet w przypadku materiałów powszechnie dostępnych. Trudno, żeby premier rządu wysyłał do IPN dziennikarzy czy pracowników naukowych. Musi opierać się na zestawieniach przygotowanych przez służby specjalne. Prawdopodobnie istnieje mniej lub bardziej formalny obieg informacji pomiędzy służbami a IPN. Nie zawsze ten problem regulują ustawy. Czasem wręcz zieje tu zupełna czarna dziura. Niezależnie od wzajemnej współpracy IPN i odpowiedzialnych za to służb państwowych przy lustracji urzędników istnieje problem doboru kryteriów i tego, kto te kryteria wyznacza.

Czy premier Tusk, przyjmując dymisje „ze względów osobistych”, miał jakieś orzeczenia sądów lustracyjnych? Oczywiście nie, i dobrze dla nas wszystkich, że na takie orzeczenia nie musiał czekać. Przede wszystkim lustracja dokonywana w sądach dotychczas w znacznej mierze ograniczała się do tego, żeby oczyszczać z zarzutu współpracy ze specsłużbami komunistycznymi osoby o mocno udokumentowanej przeszłości agenturalnej. Czasem dochodziło do absurdalnych sytuacji, kiedy to sąd lustracyjny oczyszczał agentów SB, stosując przy tym kryterium np. „nieświadomego kłamstwa lustracyjnego”. Kryterium sądowe było więc mocno niewystarczające.

Ustawa o IPN, a właściwie to, co z niej zostało, proponuje inną formę lustracji: publiczne ujawnianie zapisów materiałów służb specjalnych dotyczących wysokich urzędników państwowych. Ale zapisy nie muszą przesądzać o ewidentnej współpracy. Pozostaje więc zdrowy rozsądek. Premier i jego otoczenie na podstawie dostępnych materiałów sami muszą podejmować decyzje o tym, czy dostępne materiały rodzą na tyle poważne wątpliwości, by podziękować ministrowi za dalszą współpracę. Podstawowym kryterium zapewne jest tu uczciwe poinformowanie premiera o swoich problemach. Trudno zatrudniać kogoś, kto oszukał szefa rządu w tak istotnej sprawie.

Po dymisji Pawła Grasia widać, że służby w państwie polskim powoli rozłażą się rządowi między palcami

Nie do końca formalny tryb załatwiania sprawy i niejasne kryteria lustracyjne powodują, że lepiej dla ekipy rządzącej, gdy nie podaje oficjalnego powodu dymisji wiceministrów. Łatwo z tym godzą się sami zainteresowani, którzy mogą dzięki temu uniknąć niewygodnej społecznej anatemy. Problem w tym, czy rzeczywiście można sprawę ewentualnej współpracy byłych urzędników państwowych zamknąć dymisją. Pytania o przyczyny ich rezygnacji zadają nie tylko dziennikarze i opozycja, ale nawet sojusznicy obecnego obozu politycznego. Materiały IPN-owskie raczej nie wyparują i wcześniej czy później ujrzą światło dziennie.

Pozostaje jednak inny problem – bardzo niebezpiecznych niedomówień. W końcu któryś z ministrów odchodzący z powodu „problemów osobistych” może odejść rzeczywiście dlatego, że miał osobiste problemy, a nie lustracyjne. Będzie on jednak zaliczony do tej samej kategorii co podejrzewani o współpracę z SB.

Lepiej więc w tej sprawie prowadzić politykę maksymalnie otwartych drzwi. Premier nie musi przesądzać o współpracy urzędnika państwowego z SB czy innymi komunistycznymi służbami. Może np. informować o niejasnościach wokół akt. Opinia publiczna w Polsce powoli przyzwyczaja się do tego, że niejasności i podejrzenia to jeszcze nie wyrok, więc psychologicznie daje to lepszą pozycję zwalnianym. Fakt, że w krótkim czasie pojawia się aż tyle niejasności wokół urzędników obecnej ekipy, że dochodzi do kolejnych dymisji wiceministrów – niezależnie od ich prawdziwych przyczyn – to jednak sygnał, że gabinet Tuska ma poważne polityczne problemy.

Nic nie wiadomo, żeby dymisja Pawła Grasia zajmującego się w Kancelarii Premiera służbami specjalnymi była spowodowana względami lustracyjnymi. Najprawdopodobniej tym razem „względy osobiste” oznaczały konflikt kompetencyjny. Graś miał pełnić podobną funkcję, jaką pełnił Zbigniew Wassermann w poprzedniej ekipie, który był koordynatorem służb specjalnych. Już wtedy wydawało się, że koordynator jest za słabo umocowany jak na postawione mu zadania. Pozycja Grasia nawet formalnie została jeszcze pomniejszona o kolejne istotne kompetencje. Była więc czystą fikcją. Nie zwalniało go to jednak z odpowiedzialności, przynajmniej politycznej, za to, co dzieje się w służbach specjalnych.

Po dymisji Pawła Grasia widać, że służby w państwie polskim powoli rozłażą się rządowi między palcami. Oczywiście pozostaje jeszcze premier, który ma prawo ingerować w ich pracę. Pytanie jedynie, czy ma na to dosyć czasu i kompetencji. Donald Tusk szybko stanie przed problem: wgryzać się w istotną dla bezpieczeństwa państwa kwestię, czy też np. zajmować się protestującymi pielęgniarkami. Jeżeli zajmie się pielęgniarkami, służby same zaczną sobie wyznaczać zadania, co zwykle kończy się poważnymi problemami i dla rządzących, i dla rządzonych.

Autor jest redaktorem naczelnym "Gazety Polskiej"

Sześć dymisji wiceministrów rządu Donalda Tuska w ciągu kilku tygodni zaczyna być poważnym problemem politycznym. Najbardziej bolesna dla tej ekipy może być ostatnia dymisja Pawła Grasia odpowiedzialnego za służby specjalne.

Tylko w jednym wypadku, wiceministra obrony narodowej generała Piotra Czerwińskiego, opinia publiczna otrzymała czytelną informację na temat powodów odejścia z urzędu. Toczące się w prokuraturze wojskowej śledztwo mogło rzucać cień na postać ministra. Dla ekipy rządzącej lepiej było podziękować Czerwińskiemu za współpracę. Nie wiadomo jednak, dlaczego generał został powołany na stanowisko wiceministra, skoro o śledztwie mówiono już wcześniej. Prawdopodobnie w tej ekipie nie ma odpowiednio szczelnego systemu weryfikacji kadr.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę