Nie sadzę, by Jan Tomasz Gross napisał książkę fałszującą historię. Ale to książka niesprawiedliwa, powstała z emocji polskiego Żyda, który ma prawo czuć się skrzywdzony przez polskie państwo.
Pochodzę z małego miasteczka leżącego na zachodnim Mazowszu. Moje wspomnienia z dzieciństwa nie pozostawiają wątpliwości – antysemityzm był rozpowszechniony (także w moim kręgu rodzinnym). Jest też faktem, że był motywowany mieszanką stereotypów: Żyd – „geszefciarz”, Żyd – przeciwnik wiary katolickiej, Żyd – komunista. Byli nawet tacy, którzy nie potępiali Holokaustu. Gross, przytaczając liczne informacje o prześladowaniu Żydów przez Polaków, o obojętności naszych rodaków na hekatombę Żydów, pisze o rzeczach, które się zdarzyły. O faktach haniebnych, które – niestety – należą do naszego narodowego dziedzictwa.
Ale Gross w „Strachu” dokonuje najdalej idących generalizacji. Na ławce hańby sadza nie tylko polskich antysemitów, ale Polskę po prostu.
Czuję się przez Grossa osobiście dotknięty. Przez całe życie, jak potrafiłem, sprzeciwiałem się antysemityzmowi. I nie o mnie przecież tu chodzi, bo w Polsce jest wielu ludzi, którzy robili to samo. Nie chodzi tylko o tych, którzy w czasie okupacji z narażeniem życia ratowali Żydów. Nikt nie może być pewien, że gdyby wtedy żył, byłoby go stać na postępowanie heroiczne.
Gross nie chce uznać, że nieprzyjazne zachowania Polaków wobec Żydów wywoływał strach przed niemieckimi represjami