Po co Tuska denerwować…

Wielu dziennikarzy nie waży się przykładać do ludzi obecnej władzy tej samej miary, jaką przykładali do władzy poprzedniej – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 30.01.2008 00:38

Po co Tuska denerwować…

Foto: Rzeczpospolita

Moje najwyraźniejsze wspomnienie Sierpnia ,80 – miałem wtedy lat 16 – to reportaż w „Dzienniku telewizyjnym”, w którym jakaś matka opowiadała wzruszająco o tym, jak bardzo jej dzieci lubią banany, pomarańcze i cytryny. Może dlatego zapamiętałem ten właśnie materiał, że sam lubiłem cytrusy. A troska reporterów „DTV” dotyczyła tego, że na redzie gdańskiego portu od dwóch tygodni stoi statek wyładowany cytrusami dla polskich dzieci. Stoi i, niestety, cytrusy gniją. Gniją, bo zawodowi wrogowie Polski Ludowej, spod znaku CIA, wyalienowani ze społeczeństwa wywrotowcy opłacani przez międzynarodowych handlarzy bronią przeciwko socjalizmowi , zamącili w głowach robotnikom i popchnęli ich do strajku, który nie służy rozwiązaniu naszych polskich bolączek.

Sposób, w jaki kilka wpływowych mediów – tych, które swego czasu najbardziej zaangażowały się przeciwko Kaczyńskim, a potem ze wszystkich sił wspierały kampanię wyborczą Platformy Obywatelskiej – relacjonowało ostatnie problemy rządu Donalda Tuska, nieodparcie to wspomnienie przywołał.

[srodtytul]Pelisa pani Gardias[/srodtytul]

O „zawodowych psujach”, anarchistach i radykałach, którzy opętali górników z Budryka i skłonili ich do wystąpienia wbrew rzeczywistym górniczym interesom, rozwodził się w telewizji TVN 24 poseł PO Kazimierz Kutz. Rzecz nie w tym, że akurat Kutz tak powiedział, bo nie od dziś wiadomo, że pod względem powagi wypowiedzi jest to godny rywal Stefana Niesiołowskiego, ale w tym, jak zareagował na te wywody prowadzący program. A mówiąc ściśle, w tym właśnie, że w ogóle nie zareagował.

Jakoś nie przyszło mu do głowy zwrócić uwagę, że – zważywszy, jak długo i z jaką determinacją strajkują pracownicy Budryka – owi „zawodowi psuje” musieliby chyba dysponować hipnotyczną mocą większą od sławnej ongiś Najwyższej Prawdy czy innych sekt. A, doprawdy, nietrudno sobie wyobrazić, jak zachowywaliby się niektórzy dziennikarze gdyby to PiS rządził i gdyby podobnych argumentów używał przedstawiciel „partii braci Kaczyńskich”.

Podczas wszelkich protestów społecznych za poprzedniego rządu TVN rutynowo opatrywała relację z nich badaniami opinii publicznej nieodmiennie pokazującymi, że protestujących popiera zdecydowana większość Polaków. Oczywiście jest to polska specyfika – każdy, kto strajkuje, zawsze może liczyć na przychylność sondaży. Dlatego w dniu ulicznej manifestacji nauczycieli stacja odstąpiła od dotychczasowej rutyny i zamiast zbadać poparcie dla ich roszczeń, ogłosiła wyniki sondażu, zgodnie z którym Donald Tusk nadal cieszy się zaufaniem miażdżącej większości społeczeństwa.

Następnego dnia TVN nagłośniła natomiast sensację ujawnioną przez Radio TOK FM (współwłasność Agory i „Polityki”), że przewodniczący ZNP zarabia miesięcznie 9 tysięcy złotych, czyli o tysiąc więcej od ministra edukacji. Informacja o wysokości jego pensji uzupełniona została informacją o służbowej limuzynie i innych przypisanych do stanowiska szefa związku apanażach.

Bohaterką podobnej sensacji stała się szefowa związku pielęgniarek, której wypomniano zbyt kosztowną, jak na pielęgniarkę, pelisę. Tygodnik „Polityka” zamieścił na swej satyrycznej kolumnie zdjęcie ubranej w ową pelisę przywódczyni białego miasteczka z podpisem: „Uposażenia w służbie zdrowia ledwie wystarczają nam na ubranie, a za co tu żyć?!”. Aż trudno uwierzyć, że chodzi o tę samą Dorotę Gardias, która dla wspomnianych mediów była jeszcze niedawno świętą, i o te same pielęgniarki, które z racji użycia przez Jarosława Kaczyńskiego określenia „te panie” robiły jeszcze niedawno za męczennice.

Oczywiście identyczne określenie użyte przez Waldemara Pawlaka wobec żon strajkujących górników nie zostało nawet zauważone, a odmowa ich ugoszczenia w gabinecie – napiętnowana.

[srodtytul]Kaczyński za rogiem[/srodtytul]

Można pęknąć ze śmiechu, jeśli ktoś przypomni sobie, że to właśnie autorzy „Polityki” rozpisywali się niedawno jako pierwsi o „dziennikarstwie dworskim”, „usługowym względem władzy”, a nawet „rządowym”. Ale cóż robić; skoro się przed wyborami dobitnie udokumentowało swą bezstronność sławną okładką „Tusku, musisz!”, to teraz można rzec tylko: „Polityko”, musisz!

„Polityka” zresztą, piórami tandemu swych ideologów, przyznaje to zupełnie otwarcie: ktokolwiek chce krytykować Tuska, musi pamiętać, że za rogiem czai się Kaczyński z Gosiewskim i Wassermannem. Mniej otwarcie, ale wyznają tę zasadę także inne media warszawki.

[wyimek]Dziennikarze, którzy dworowali sobie z torebki posłanki Szczypińskiej i oskarżali ją o promowanie podróbek, nie raczyli zauważyć, że z podróbką przyłapano też Piterę[/wyimek]

Nagłe zainteresowanie orkiestry zarobkami protestujących dotyczy oczywiście nie tylko szefów. Na Ludwiku Dornie za „pokaż, lekarzu, co masz w garażu” nie zostawiono swego czasu suchej nitki. Ale gdy wątpliwość, czy lekarze naprawdę są tak ubodzy, wyraził Donald Tusk – mniej poetycko, za to bardziej nerwowo, bo był to pierwszy raz, gdy nowy premier wyraźnie stracił cierpliwość do zadających niewłaściwie pytania dziennikarzy – „Wyborcza” natychmiast go wsparła, wyliczając nazajutrz na pierwszej stronie, że strajkujący lekarze z Tomaszowa mają pensje dwa razy większe niż niestrajkujący z Warszawy. Przy czym „GW” optycznie wybiła informację, że lekarze z Tomaszowa zarabiają tak wiele w szpitalu zadłużonym, a warszawscy, z ulicy Płockiej, w niezadłużonym.

To nic, że na zdrowy rozum zadłużenie firmy nie ma nic do wartości pracy jej pracowników – ważny był sygnał wysłany do podświadomości czytelnika: „sami zadłużyli szpital, biorąc za wysokie pensje, a teraz rozrabiają i narażają przy tym życie pacjentów!”. Można pękać ze śmiechu, gdy ta sama gazeta demaskuje dziś „podłość” tygodnika „Wprost”, który zasugerował tytułem coś, co z faktów zawartych w artykule wcale nie wynika.

Czytelników „Rzeczpospolitej” nie muszę przekonywać, że nigdy nie byłem przyjacielem zawodowych związkowców, wielokrotnie krytykowałem ich przywileje, więc pewnie powinienem kolegom z orkiestry pogratulować, że doszli wreszcie do tego, co wielu widziało już od dawna. Tylko że zbyt dobrze pamiętam sensacje „DTV” o majątku Wałęsy i innych przywódców „Solidarności”.

[srodtytul]Powściągliwośćredaktorów[/srodtytul]

Dobrze też pamiętam korowody specjalistów, którzy w schyłkowym Peerelu z dobrotliwą wyższością tłumaczyli strajkującym, że ich żądania nie mają sensu – nawet jeśli zostaną spełnione, to strajkujący i tak nie zyskają, bo podwyżki tylko powiększą „nawis inflacyjny”. Argument ten na użytek szefa ZNP otrzepał z naftaliny Piotr Pacewicz, pouczając go, że „podwyżeczkę” zje inflacja.

Szczerze mówiąc, w tej kwestii propagandyści Rakowskiego i Urbana byli od Pacewicza uczciwsi, bo rząd Peerelu rzeczywiście mógł dodrukowywać pieniędzy, a obecny – o czym wicenaczelny „Gazety Wyborczej” powinien wiedzieć – nie może. Uległość wobec roszczeń budżetówki może zwiększyć deficyt budżetowy, spowodować, że zabraknie pieniędzy na inne wydatki, ale akurat na inflację w obecnym stanie prawa bezpośrednio nie wpłynie.Listę przykładów gorliwości, z jaką orkiestra „wiodących” mediów prywatnych stara się usłużyć rządowi, można by wydłużać w nieskończoność, podobnie jak listę przykładów, jak w owej gorliwości ośmiesza się chwaląc to, co niedawno ją oburzało, i oburzając się na to, co chwaliła.

Redaktor Janina Paradowska może nie pamięta już, jak straszliwym niesmakiem napełniało ją określenie „przemoknięty kapiszon”, które, jak twierdziła, miało znieważać Bogdana Borusewicza (w istocie był to komentarz do zapowiadanej przez PO „bomby”, a nie obelga ad personam) – ale kto pamięta, ten nie może nie zadumać się nad jej zapewnieniami, że w zadanych publicznie przez posła Palikota pytaniach o stan zdrowia prezydenta nie ma niczego złego. To już Jacek Żakowski wypada lepiej; ten przynajmniej potrafi Platformę skrytykować. Co prawda tylko za to, że nie eksterminuje PiS odpowiednio energicznie i bezwzględnie, ale zawsze.

Nawet uważny czytelnik i widz, jeśli nie czuł potrzeby skonfrontowania swych ulubionych mediów z informacjami z innych źródeł (a jest stale przekonywany, że nie warto, bo inne media są „pisowskie”), nie bardzo mógł się zorientować, dlaczego właściwie ciężarówki nagle zaczęły czekać na odprawę na wschodniej granicy całymi dniami. Protestu celników i powagi sytuacji na granicach nie da się oczywiście przemilczeć, ale zawsze można ograniczyć się do trzyakapitowego komentarza, z którego niezbicie wynika, że wszystko jest skutkiem zaniedbań rządu Jarosława Kaczyńskiego.

Również informacje o tym, że drożeje żywność, energia i właściwie wszystko, ograniczają się do napomknień o każdej podwyżce osobno. Przypominam sobie, iż swego czasu doniesienia takie były zbierane razem i przedstawiane w postaci działających na wyobraźnię infografik. Podobnie bez emocji potraktowane zostały skutki dramatycznych spadków na giełdach, w wyniku czego cała rzesza ciułaczy, którzy dali się nabrać reklamom funduszy inwestycyjnych, straciła w ciągu pół roku 30, a nawet 40 procent swych oszczędności.

[srodtytul]Kochana władza[/srodtytul]

Jeśli już nie sposób o czymś nie poinformować, to media warszawki starają się zrobić to w taki sposób, aby odbiorca nie miał wątpliwości, że – kolejna strategia przejęta od propagandystów Peerelu – ma do czynienia z lokalną „bolączką”, a nie problemem natury systemowej. Zgodnie z tą zasadą na przykład TVN, informując o jednym z protestów pielęgniarek, wyeksponowała panią zapewniającą, że „nie jesteśmy przeciwko premierowi”, lecz tylko przeciwko pracodawcom.

Takie „setki” – podobną nagrał także wspomniany już pan Broniarz z ZNP, choć, jak już pisałem, i tak mu to nie pomogło – umiejętnie budują obowiązującą we wspomnianych mediach polityczną poprawność, zgodnie z którą nie wolno być przeciwko Tuskowi (bo wiadomo, kto się czai za rogiem). To znaczy, sam fakt bycia przeciwko obecnej, powszechnie kochanej, władzy wyrzuca kogoś takiego poza margines normalności.

Toteż wielu dziennikarzy w żadnym wypadku nie waży się przykładać do ludzi obecnej władzy tej samej miary, jaką przykładali do władzy poprzedniej. Ci sami znawcy savoir-vivre’u, którzy szydzili z prezydenta, iż całując jakąś kobietę w rękę, zbyt wysoko uniósł jej dłoń, nie dostrzegli nic niestosownego w żuciu przez obecnego premiera gumy podczas międzynarodowej wizyty na wysokim szczeblu.

Ci sami, którzy byli oburzeni ubiegłoroczną nieobecnością obu Kaczyńskich w Davos, z pokorą i bez najdrobniejszego komentarza przyjęli słowa ministra Sikorskiego: „nie przesadzajmy z tym Davos”. Ci sami, którzy tygodniami dworowali sobie z torebki posłanki Jolanty Szczypińskiej bądź ze śmiertelną powagą oskarżali ją o promowanie podróbek, głuchym milczeniem zbyli odkrycie, że z podróbką przyłapano też Julię Piterę. Takich drobnych przykładów dziennikarskiej hipokryzji od czasu wyborów uzbierała się już cała książka.

[srodtytul]Kraj spokojny, kraj wesoły[/srodtytul]

Jak to możliwe, że w czasach postępującej „tabloidyzacji” uchowała się grupa wpływowych mediów wolnych od pokusy licytowania się z pozostałymi w straszeniu widzów i krytykowaniu osób publicznych?

Nie można tego wyjaśnić jakimś ich generalnym obrzydzeniem wobec tabloidowych metod, bo jeszcze trzy miesiące temu stosowały je szeroko i z zamiłowaniem, a i teraz od nich nie stronią, jeśli tylko rzecz nie dotyczy obozu władzy. Może nie bez znaczenia jest tu fakt, że „Wyborcza” i „Polityka”, a za sprawą „Szkła kontaktowego” także TVN 24, zdołały sobie wychować szczególnego typu odbiorcę, który z zamiłowaniem sięga po autodefinicję „wykształciucha”. To odbiorca tyleż wierny, co bezkrytyczny wobec swoich autorytetów, na co znaczny wpływ ma wpojone mu poczucie wyższości (wybór odpowiednich tytułów i stacji dowodzi przynależności do prawdziwej elity) oraz świadomość udziału w toczącej się walce, w której jego obóz reprezentuje nadzieję, a przeciwnicy – wszelkiego rodzaju zagrożenia.

[wyimek]„Polityka” przyznaje otwarcie: kto chce krytykować Tuska, musi pamiętać, że za rogiem czai się Kaczyński z Wassermannem. Mniej otwarcie tę zasadę wyznają także inne media warszawki[/wyimek]

Takie emocjonalne zaangażowanie odbiorcy po stronie ulubionej gazety, tygodnika i programu informacyjnego daje ich właścicielom i autorom spore poczucie bezpieczeństwa i pozwala uznawać wymogi politycznej propagandy za ważniejsze od tych, które płyną ze zwykłej konkurencji.

Może i nie warto by się było trudzić odnotowywaniem tego, gdyby nie fakt, iż do ludzi postrzegających świat oczami „Wyborczej” i „Polityki” zalicza się także wielu polityków partii rządzącej. A rządzący, wiadomo nie od dziś, zawsze mają tendencję do postrzegania swoich rządów lepiej, niż widzi je przeciętny obywatel, z którym z zasady pozbawieni są bezpośredniego kontaktu. Zwykle są też utwierdzani w optymizmie przez podwładnych i przez antyszambrujących gości.

Media warszawki przekonują niemal wyłącznie już przekonanych i nie są w stanie (choć może wydaje im się co innego) wpłynąć zauważalnie na sondażowe notowania polityków ani tym bardziej na ich wyniki wyborcze (gdyby było inaczej, rządziłby nami Bronisław Geremek i jego „partia ludzi rozumnych”). Są natomiast w stanie skutecznie zdezinformować rządzących i utwierdzić ich w złudzeniu, że wszystko jest tak, jak być powinno (może poza prawami dla mniejszości seksualnych), sukcesy są wielkie i dla wszystkich oczywiste, a zagrożenia znikome. Bo taki właśnie obraz kraju zadowolonego i spokojnego, w którym rozrabia tylko garść wywrotowców, jest w owych mediach tworzony nawet wbrew oczywistym faktom.

Donald Tusk, jeśli wolno mi coś mu doradzić, powinien zawsze mieć pod ręką płytę z utworami mistrza polskiej piosenki Wojciecha Młynarskiego i przy każdej okazji puszczać sobie szczególnie dwa utwory. Ten o kamerzystach, którzy czasem słyszą na szkoleniu „przyjdzie dużo, a pokazać trzeba mało”, a czasem „przyjdzie mało, a pokazać trzeba dużo” – i ten z refrenem „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”.

Moje najwyraźniejsze wspomnienie Sierpnia ,80 – miałem wtedy lat 16 – to reportaż w „Dzienniku telewizyjnym”, w którym jakaś matka opowiadała wzruszająco o tym, jak bardzo jej dzieci lubią banany, pomarańcze i cytryny. Może dlatego zapamiętałem ten właśnie materiał, że sam lubiłem cytrusy. A troska reporterów „DTV” dotyczyła tego, że na redzie gdańskiego portu od dwóch tygodni stoi statek wyładowany cytrusami dla polskich dzieci. Stoi i, niestety, cytrusy gniją. Gniją, bo zawodowi wrogowie Polski Ludowej, spod znaku CIA, wyalienowani ze społeczeństwa wywrotowcy opłacani przez międzynarodowych handlarzy bronią przeciwko socjalizmowi , zamącili w głowach robotnikom i popchnęli ich do strajku, który nie służy rozwiązaniu naszych polskich bolączek.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?