Westerny, i to niezależnie od poziomu artystycznego, mogą się stać doskonałym przedmiotem analiz dla wszystkich, którzy próbują wyjaśnić to, co się od jakiegoś czasu dzieje w polskim Kościele. Kolejne skandale i skandaliki, które wstrząsają opinią publiczną, osłabiają wiarygodność hierarchii i kreują nowych jej przeciwników – jako żywo przypominają scenariusze dobrych, bo klasycznych, westernów. Bohaterowie są przewidywalni, ich zachowania również, a w całym szkielecie konstrukcyjnym zmieniają się wyłącznie sceneria i okoliczności. W tym „kościelnym westernie” akcja zawsze zaczyna się tak samo. W sennej atmosferze spokojnego miasteczka wychodzi na jaw jakiś skrywany przez wszystkich problem. Problem zostaje ujawniony, bowiem znalazł się ktoś, kto miał dosyć milczenia i postanowił sprawę wyjaśnić i zakończyć. Jego intencją zazwyczaj nie było robienie totalnej demolki czy walka o wielkie sprawy, lecz rozwiązanie konkretngo problemu.
Opieszałość, sprzeciw miasteczkowych notabli oraz próby uciszenia „jedynego sprawiedliwego” prowadzą jednak do radykalizacji. Od pewnego momentu nie chce on już tylko załatwienia jednej sprawy, ale staje się symbolem walki z patologią w całym mieście. I wyrusza na wojnę, dzieląc senne dotąd miasteczko.
Samotnych szeryfów, którzy próbowali najpierw załatwić pewną sprawę, a w efekcie znaleźli się w stanie wojny ze sporą częścią kościelnej hierarchii, w polskim Kościele ostatnio nie brakuje. Najbardziej znani to ksiądz (gdy sprawa się zaczynała), a obecnie profesor Tomasz Węcławski, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski oraz dominikanin ojciec Marcin Mogielski.
Każdy z nich początkowo chciał zwyczajnie załatwić i zakończyć pewną sprawę, którą uważał za oczywistą i prostą. Bo przecież każdy normalny człowiek uważa, że molestowanie kleryków przez arcybiskupa jest niedopuszczalne, że przeszłość ma pewne znaczenie dla oceny wiarygodności hierarchy czy że 13 lat dochodzenia w sprawie molestowania chłopców przez duchownego – to jednak zdecydowanie za długo.
Gdy jednak zabrali się do załatwiania tych spraw, okazało się, że to, co oczywiste dla nich, nie jest już wcale oczywiste dla innych. Szczególnie dla hierarchów. I tak ze zwyczajnych duchownych, którzy chcieli w prosty sposób rozwiązać jakiś problem, przekształcili się w bojowników. Szybko zaczęto ich atakować, oskarżać o rzeczywiste lub wymyślone wady, a nawet zwyczajnie szkalować. Nietrudno zgadnąć, że skutkiem była radykalizacja postaw, zachowań i działań zrozumiała w sytuacji ostrego, nierzadko personalnego, konfliktu.