Jakiś czas temu Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ujawniło „Projekt założeń reformy systemu nauki i reformy szkolnictwa wyższego”. Został przygotowany pod nadzorem ministra. W posiedzeniach uczestniczyły osoby, których zawodowe zainteresowania i instytucjonalne powiązania przesądzają o kierunku planowanych zmian. Ministerstwo reprezentowało czterech profesorów (prawo administracyjne, geografia, informatyka i biologia). W innym podziale dwie osoby związane są ze szkołami prywatnymi, dwie ze szkołami publicznymi i jedna z PAN. Oznacza to, że jedna z nich dzieliła swe obowiązki między szkołą prywatną a publiczną.
Wśród ekspertów, pomijając ministra dr. Michała Boniego, reprezentowane są następujące dziedziny i specjalizacje: nauki humanistyczne i socjologia – dwie osoby, nauki przyrodnicze – pięć, ekonomiczne – trzy, techniczne – pięć.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że humanistyka nie należy do priorytetów reformy. Warto także zwrócić uwagę, że poza publicznymi uczelniami ekonomicznymi zapomniano m.in. o szkolnictwie medycznym, artystycznym i wojskowym.
W projekcie brakuje informacji, które pozwalałyby ustalić, na jakiej podstawie komisja ekspertów doszła do swych reformatorskich wniosków. Skąd wzięła się wiedza, że procedura rozdziału środków jest nieczytelna? Skąd wiadomo, że obecnie obsadzanie stanowisk w instytucjach naukowych jest nierzetelne (Nauka III/4)?
Zasadniczymi celami reformy jest ograniczenie autonomii uczelni publicznych, redukcja zainteresowania ministerialnego do kilku, zapewne pięciu uczelni, tzw. flagowych, zbudowanie nowych instytucji zarządzających funduszami bądź mających wpływ na ich zarządzanie, umożliwienie większego korzystania przez uczelnie prywatne z pieniędzy publicznych. To ostatnie ma być dokonane na drodze zwiększenia reprezentacji uczelni prywatnych w gremiach decydujących, odebranie uczelniom prawa do habilitacji, zmniejszenie i zmodyfikowanie minimów kadrowych stanowiących obecnie główną przeszkodę w rozwoju szkół prywatnych.