Mógł po takiej klasie spokojnie próbować dostać się na prawo czy na któryś z kierunków historyczno-społecznych. Teraz, kiedy skończy kontakt z historią w I klasie, taka zmiana wyboru raczej nie będzie możliwa. Wyrwę 120 godzin historii, których zostanie pozbawiony – trudno będzie zasypać.
Rewolucyjny charakter nowej reformy edukacji najłatwiej oddają właśnie liczby. Przed reformami w liceum ogólnokształcącym przewidywano w wersji podstawowej 240 godzin historii w całym czteroklasowym cyklu. Obecnie przewiduje się 60 godzin (jeśliby dodać do tego ostatnią klasę gimnazjum, odpowiadającą wiekowo dawnej pierwszej licealnej, to godzin byłoby razem 120).
W ciągu 20 lat od odzyskania niepodległości uda nam się zmniejszyć czas nauczania historii w szkołach o ponad 40 procent. Przeciętny maturzysta będzie miał w całym swoim wykształceniu ukończony kurs historii na poziomie dawnej podstawówki: 240 godzin. Te liczby są dla mnie szokujące. Czy tylko dla mnie?
[srodtytul]Wymagania wobec IV etapu...[/srodtytul]
Wobec tego problemu błahostką wydają mi się spory wokół Europejskiego Domu Historii, jaki ma powstać w Brukseli. Czy parę, może kilkadziesiąt tysięcy widzów z całej Europy, którzy zajrzą do owego domu, będzie miało okazję zobaczyć tam wzmiankę o bitwie pod Grunwaldem albo o rozbiorach? Czy zobaczą tam jakiekolwiek inne polskie nazwisko poza Lechem Wałęsą i pewną kobietą spaloną w XVII wieku na stosie (symbol polskiej nietolerancji) – to dla mnie sprawy bez większego znaczenia. Jak Unia Europejska w swoim obecnym ideologicznym kształcie chce mieć takie muzeum, taki wykwit swojej polityki historycznej – niech ma. Ważniejsze, bez porównania ważniejsze, jest dla mnie to, czy polski młody widz, konfrontowany na co dzień z kulturą masową, w której obraz Polski w Europie wygląda tak jak w owym muzeum Pötteringa, będzie wiedział, że jest inaczej. Że historia jest bardziej skomplikowana. Że nie tylko Wałęsa i nie tylko czarownica na stosie...
A także, że nie tylko Grunwald i nie tylko rozbiory (żeby jednak wiedzieć o tym, że nie tylko to – trzeba dowiedzieć się najpierw, że i to było – i rozbiory, i ów Grunwald 1410 czy Wiedeń 1683, i pakt Ribbentrop-Mołotow 1939, i powstanie warszawskie, i wielkie kobiety polskiej "Solidarności" z Anną Walentynowicz i Aliną Pieńkowską na czele – że to było, że oni byli, one były także). To jest ważne. Ważne dlatego, żeby Polska pozostała Polską. Tak jak to pierwszy ujął kanclerz Michał Czartoryski w rozmowie z posłem rosyjskim, namawiającym go bez skutku do przemienienia formy Rzeczypospolitej pod dyktat z Petersburga, a 200 lat później przypomniał to w pięknej piosence Jan Pietrzak.