W swoich wizjonerskich rozważaniach o mediach Marshall McLuhan sformułował w latach 60. tezę, że radio to „plemienny bęben”. W pierwszym momencie określenie to kojarzy się ze zdolnością wzywania do akcji za pomocą komunikatów równie prostych co przejmujących. Radio, cud techniki wieku XX, rzeczywiście stało się współtwórcą epoki ideologii i politycznej mobilizacji powszechnej. Jednak w zdolności zwoływania plemion na wojnę zostało skutecznie zdystansowane, około połowy lat 50., przez telewizję (którą z kolei wyprzedza na naszych oczach Internet).
Fascynacja możliwością „zwoływania plemion” tworzy do dziś tożsamość niektórych anten. Jednak widoczny odpływ tych fascynacji ku nowszym mediom pozwoli, być może, dostrzec głębsze potencjały radia – te, dzięki którym nie jest ono jedynie substytutem telewizji. Na ponowne odkrycie czekają te cechy, które miał na myśli sam McLuhan, gdy pisał o „plemiennym bębnie”: odczucie bezpośredniości przekazu i związana z nim szczególna zdolność tworzenia rezonansu w psychice.
Obie te cechy umożliwiły radiu wykonywanie jego, wspomnianych wyżej, misji politycznych w ubiegłym stuleciu. To jednak nie znaczy, że mogą się one wyrazić tylko w ten sposób. Sygnalizowany przez McLuhana – a znany każdemu wierniejszemu słuchaczowi radia – klimat „świata milczącego porozumienia” między człowiekiem przy mikrofonie i człowiekiem przy odbiorniku to przestrzeń tej intymności, w której łatwiej mówi się i słucha o sprawach najważniejszych, najdelikatniejszych, najwartościowszych, najtrudniejszych. Nieobecność obrazu nie jest tu już brakiem – ale przypomina i poszerza tę szczególną atmosferę, która towarzyszy rozmowom prowadzonym w półmroku: wtedy słyszy się przecież więcej i mówi inaczej.
Radio potrafi być takim salonem – w którym wraz z odchodzeniem słońca dnia dźwięk słów i muzyki staje się coraz mocniejszy. Oto sekret tworzący od zawsze podstawę atrakcyjności anten, które zamiast po prostu „wzywać do działania”, wolą w swoim półmroku otwierać umysły.
[srodtytul]Cztery razy „nie”[/srodtytul]