[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/04/22/eryk-mistewicz-komiks-dla-niedoinformowanych/]na blogu[/link][/b]
Jak można doprowadzić do zwiększenia frekwencji, która przecież bardziej niż cokolwiek innego, zdecyduje o wynikach wyborów do Parlamentu Europejskiego? Debatami o Traktacie Lizbońskim, z którego zrozumieniem nawet u liderów politycznych nie jest najlepiej (nie mówiąc o przeczytaniu tekstu)? Trwającymi godzinami dyskusjami polityków i dziennikarzy o kwotach netto? Reklamami „Silna Polska w silnej Europie”? Długimi wywiadami o integracji z liderami PO i PIS? Spotkaniami w szkołach i domach kultury, na które wychowawcy spędzą młodzież? Ciągnięciem wielkiej flagi przez ulice Łodzi, z dostojnym politykiem w pierwszym szeregu w przyciasnym garniturze, z mordęgą rysującą się na jego twarzy?
Duża frekwencja to przede wszystkim zmobilizowanie livsów (pojęcie „Low Information Voters” wprowadził w 2008 r. Jonathan Alter w amerykańskim „Newsweeku”), osób niedoinformowanych, nie czytających gazet, nie oglądających programów informacyjnych, nie sięgających do Internetu. Osób, których świat ogranicza się do własnego podwórka, własnych przeżyć i doświadczeń, uzupełnionych przeżyciami gwiazd seriali, popkultury, sportu, kuchni, członków rodzin panujących, premiera i prezydenta. To o nich, i do nich krzyczy – i pozostawię te słowa bez tłumaczenia - Thomas Dutronc na swym ostatnim albumie: „Ni Dieu, ni maitre, mais des frites, bordel!”.
To, że livsy nie czytają ani gazet ani książek, jest konstatacją istotną. Słowo drukowane porządkuje bowiem świat linearnie: mamy wstęp, rozwinięcie, zakończenie; z przedstawionych faktów wynikają logiczne wnioski; ścierają się argumenty, do których można wrócić, przeczytać raz jeszcze, przeanalizować, wybrać. Świat słowa pisanego jest światem racjonalnej analizy poddanej ocenie czytelnika, wymagającej od niego jednakże pewnego poziomu dyscypliny i koncentracji uwagi, a więc wysiłku. Treść ważniejsza jest tu od osoby nadawcy, nieistotny jest uśmiech czy tembr głosu. Nie przez przypadek to w prasie i na łamach książek pojawiały się niegdyś idee, toczyły najważniejsze debaty.
Livsy nie czytają. Politycy nie mają szans na najmniejszy wysiłek z ich strony. Są za to namiętnymi odbiorcami emisji TV przynależących do odmiennego od słowa pisanego sposobu przedstawiania świata. Nie ma w nim miejsca na logikę analizy. Dynamiczny dźwięk i szybko montowane obrazy dostarczają emocji i poczucia uczestnictwa, złudnego bycia na bieżąco z wydarzeniami i ważnymi ludźmi. Polityka i poszczególni politycy są w telewizji nadal, ale o tyle, o ile za ich obecnością przemawiają wskaźniki oglądalności. Zasada ta nie ogranicza się – co ważne - li tylko do stacji komercyjnych. Szefowie stacji publicznych także rezerwują „prime time” dla programów o dużym udziale w rynku. Takimi zaś są – po latach eksperymentów w stacjach telewizyjnych na całym świecie – programy „news as entertainment” łączące w jednej emisji szefa parlamentu i połykacza ognia, lidera opozycji i gwiazdę High School Musical, pisarza o zacięciu filozoficznym i top modela wyleczonego z alkoholizmu, i jedno, zresztą to samo pytanie: co zrobić, by żyło się lepiej?