Kończąc swój szkic poświęcony przypomnieniu znanego stanowiska Kościoła katolickiego wobec homoseksualizmu („Dyskryminacja większości”, „Rz”, 17 czerwca 2009 r.), ks. Robert Nęcek stawia dwa pytania: „czy można pójść na kompromisy, wprowadzając dla niefundamentalnych katolików (a więc tych, którzy to stanowisko kwestionują – P.W.) skróconą o połowę wersję dekalogu”, oraz „czy w imię demokracji można dyskryminować większość?”.
Z pewnością akceptacja przez Kościół dekalogu z połową jedynie przykazań jest niemożliwa. Nie byłby to już dekalog. Czy przyjęcie przez osoby, które sądzą, że jest to jednak dopuszczalne, oznacza dyskryminację tych, którzy nie podzielają takiego przekonania? Mam co do tego wątpliwości.
[srodtytul]Formy łagodne i skrajne[/srodtytul]
Na problem dyskryminacji można i powinno się zresztą patrzeć ze znacznie szerszej perspektywy niż ta, którą rysuje ks. Nęcek. Nie chodzi bowiem jedynie o stosunek do homoseksualizmu, ale do wszelkiego rodzaju przekonań i postaw praktycznych w życiu prywatnym i publicznym, które nie są zgodne z tym, co bywa akceptowane przez większość . W grę wchodzą zatem przekonania i postawy moralne oraz obyczajowe zarówno posiadające, jak i nieposiadające zakotwiczenia w dominujących wyznaniach religijnych, a także przekonania i postawy estetyczne, polityczne, opinie naukowe i wszystkie pozostałe.
To, że dyskryminacja ludzi myślących i żyjących inaczej była i niestety nadal pozostaje w różnych społecznościach zjawiskiem powszechnie spotykanym, jest bezsporne. Nie sądzę, aby trzeba było podawać w wątpliwość tezę, iż dotyczy ono działań podejmowanych przez większość wobec mniejszości. Prawdą jest też, jak pisze ks. Robert Nęcek, że to mniejszość dyskryminuje często większość. Zdarza się to zwłaszcza w czasach, gdy mniejszość próbuje dokonać przewrotu społecznego o charakterze rewolucyjnym i chce przymusić opornych, by wbrew swej woli zmienili dotychczasowe przekonania, postawy, obyczaje, styl życia.