Nie wolno wyciągać na światło dzienne informacji na temat życia prywatnego ani polityków, ani innych ludzi. Powinniśmy dbać o to, żeby sfera prywatna i sfera publiczna były od siebie oddzielone.
A sprawa Krzysztofa Piesiewicza jest tym trudniejsza do oceny, że nie mamy sprawdzonych informacji na temat tego, co się naprawdę wydarzyło. Wszystko, co wiemy, to tylko pomówienia, domniemania, sugestie, zagadki i nieprawdopodobne rekonstrukcje. Z informacji, które posiadam, a pochodzą one z drugiej lub nawet trzeciej ręki, wynika, że być może Piesiewicz przebierał się za kobietę, że chyba miał na szkiełku coś białego, a potem nic tam już nie było, a więc może zażywał kokainę, a może nie. To są poważne oskarżenia pociągające za sobą ogromne konsekwencje. Dlatego nie można się tą sprawą bawić w nieodpowiedzialny sposób i ja też nie zamierzam tego robić.
[srodtytul]Kiedyś oglądali gladiatorów[/srodtytul]
Za dużo w tej sprawie jest niejasności. Podobno Krzysztof Piesiewicz padł ofiarą szantażu. Ale nawet tu nie ma sprawdzonych informacji. Mnożone są za to dwuznaczności – chyba tylko po to, aby ludzie mało krytyczni wobec mediów tą sprawą się ekscytowali. Sam sposób podawania informacji, gdy dozuje się szczegóły sprawy (na początku przedstawia się ją w wersji skandalizującej z dużą liczbę znaków zapytania, po to, żeby namówić czytelnika do kupna gazety przez następnych kilka dni), uważam za rzecz odpychającą. To prawda, że osoby pełniące funkcje publiczne budzą powszechne zainteresowanie. Możemy więc ujawniać pewną ilość informacji na temat ich stylu życia, ale jedynie pod warunkiem że sprawy te mają jakiś związek z pełnioną przez nie funkcją. Nie powinno się jednak odbywać wnikanie w ich życie prywatne.
Rzecz jasna, inaczej należy traktować zachowania, które dotyczą łamania prawa. Te kwestie można uznać za sprawę publiczną i tabloidy też mogą o nich wspomnieć, bo w Polsce sądy są instytucjami publicznymi. Każdy przeciętny człowiek ma prawo wejść do sali sądowej i przysłuchiwać się odbywającym się tam sprawom.