Decyzja Donalda Tuska o niekandydowaniu w wyborach prezydenckich to w pierwszym rzędzie dobra decyzja dla działania mechanizmów ustroju. W naszej konstytucji jest pęknięcie będące śladem wydarzeń sprzed 20 lat.
Od początku III Rzeczypospolitej dominowała tendencja do tworzenia ustroju, w którym władzę wykonawczą sprawuje premier. W 1990 roku jednak – po to, by zagrodzić Lechowi Wałęsie drogę do urzędu prezydenta – wprowadzono wybór w głosowaniu powszechnym, bo akurat wtedy notowania Lecha były słabe. Przyłożył do tego rękę między innymi obóz polityczny, z którym byłem związany, i srodze się pomylił, ja – także. Wałęsa znalazł się w Belwederze ze sporymi uprawnieniami, które wymusił fakt otrzymania silnego mandatu, bo pochodzącego z wyborów powszechnych.
[wyimek] [b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/02/01/waldemar-kuczynski-polska-jest-w-dobrych-rekach/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Decyzja będąca skutkiem okoliczności chwili okazała się trwała. Wprowadziła do ustroju instytucję dwugłowej władzy wykonawczej. Władzę, głównie negatywną (wetowanie decyzji), ma prezydent, a głównie pozytywną (podejmowanie decyzji) premier i rząd. W tę konstrukcję wkomponowany jest konflikt między obydwoma władzami, który nie musi się ujawnić, ale może, w skrajnym przypadku drastycznie.
Otóż wybór na prezydenta ambitnego polityka w pełni kariery, będącego na domiar silnym liderem partii rządzącej, daje gwarancję ostrej kolizji z namaszczonym przecież przez tegoż lidera premierem ze swej partii. Kolizji polegającej na próbach sterowania rządem z Pałacu, wykraczania poza swoje uprawnienia, a przez to degradowania konstytucji, wypaczania ustroju i komplikowania działań państwa.