Sprawą poważniejszą jest jednak oficjalne stanowisko rządu, przedstawione przez jego rzecznika, a następnie potwierdzone przez premiera i liderów partii, że Kamiński aferę „odpalił”, aby wyprzedzić zarzuty prokuratorskie wobec siebie.
Zgodnie z polskim prawem prokurator, jeśli zbierze wystarczające dane, ma obowiązek postawić zarzuty podejrzanemu. Kamiński o zarzutach został poinformowany przez prokuraturę w połowie września. Stwierdzenia premiera i jego rzecznika o pojawieniu się zarzutów już w maju są więc albo zwykłym kłamstwem, albo, co jeszcze gorsze, przyznaniem się do przygotowywania przeciw Kamińskiemu prowokacji.
Orientując się, że tym razem nie wszystkie media przemilczą dwuznaczność tych wyjaśnień, politycy PO zaczęli tłumaczyć to szczególnym stanowiskiem Kamińskiego. Np. według członka komisji śledczej Sławomira Neumanna to w związku z pozycją Kamińskiego proces stawiania zarzutów trwał od maja do września. Gdyby to było prawdą, oznaczałoby tylko krzyczące bezprawie, gdyż szefa CBA prawo ma obowiązek traktować jak zwykłego obywatela.
Niestety, wiele wskazuje, że nie o zwykłe kłamstwa tu chodzi. Prokurator Olewiński, który ostatecznie postawił zarzuty, wcześniej skarżył się – według Kamińskiego – na naciski w jego sprawie. Wprawdzie prokurator temu zaprzeczył, ale wcześniej sugerował to kilku dziennikarzom i twierdził, że nie widzi żadnych podstaw do uruchomienia śledztwa przeciw szefowi CBA. Zarzuty przeciw niemu dotyczą działań, które Kamiński podejmował za zgodą prokuratury i sądów i w zgodzie z wszelkimi procedurami.
Z pełną odpowiedzialnością można powiedzieć, że sprawa ta wstrząsnęłaby każdym cywilizowanym państwem. W Polsce gros dziennikarzy jej nie zauważa.
I zestawienie najprostszych faktów. Szef CBA wytropił aferę. Premier przyznaje, że afera była, i... odwołuje szefa CBA. W dalszej konsekwencji niszczy całą instytucję, gdyż nieformalne podporządkowanie jej CBŚ pozbawia ją racji bytu. Współpracownicy Kamińskiego są szykanowani.
[srodtytul]Test dla państwa[/srodtytul]
Nawet wśród przychylnych PO dziennikarzy króluje opinia, że to premier stoi za przeciekiem. W prywatnych rozmowach mówią bagatelizująco: to jasne, że Tusk powiedział albo dał do zrozumienia swoim współpracownikom i kolegom, aby uspokoili się w sprawie hazardu. Zachował się normalnie. Czy rzeczywiście? To normalność bananowej republiki, w której rządzący kolesie załatwiają między sobą różne ważne sprawy. Procedury i prawo są jedynie parawanem.
Utrącenie z winy premiera istotnego śledztwa, które odsłania skandaliczne, jeśli nie kryminalne, powiązania liderów partii rządzącej, winno prowadzić do posadzenia go na politycznej ławie oskarżonych. A to przecież niejedyna wina premiera. Usunięcie Kamińskiego to sygnał dla służb, aby nie ruszać ważnych polityków, a próby uzasadnienia tego i śledztwo przeciw niemu mają charakter niszczenia niewygodnego urzędnika za pomocą aparatu sprawiedliwości działającego w tym wypadku wspólnie z rządem. To łamanie elementarnych norm państwa prawa.
Kamiński miał rację, że sprawa jest testem dla premiera. Nie w tym sensie, że szef CBA jemu go poddał, ale że sytuacja taka jest testem. Nie tylko dla premiera, ale dla całego państwa. Na razie zdaje go ono nie najlepiej – zarówno władze, wymiar sprawiedliwości, jak i media. Komisja ujawnia jednak kolejne fakty. Naturalnie dla tych, którzy chcą wiedzieć. Czy potrafimy z nich wyciągnąć wnioski?