Po rezygnacji Donalda Tuska z kandydowania na prezydenta w Platformie rozpoczęła się rywalizacja o przejęcie nominacji. Biorą w niej udział dwaj niemal już oficjalni kandydaci na kandydata: Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski. Zrazu cicha i dyskretna, rywalizacja ta w ostatnich kilkunastu dniach staje się coraz bardziej hałaśliwa i coraz mniej subtelna. Pozornie wszystko odbywa się w atmosferze wzajemnego szacunku i elegancji ze strony konkurentów, jednak kolejne wypowiedzi zwolenników jednego lub drugiego kandydata wskazują, że kopanie się po kostkach zaczęło się na całego. I będzie coraz ostrzej, skoro PO rozważa formę prawyborów. A nie ma innego sposobu na dotarcie do większości terenowych działaczy (niezależnie od tego, od jakiego szczebla możliwy będzie udział w głosowaniu) niż wypowiedzi w mediach. Za moment może się więc rozpocząć prawdziwa walka buldogów pod dywanem.
[srodtytul]Przewaga na szczeblu lokalnym[/srodtytul]
Generalnie jednak prawybory byłyby dobrą wiadomością dla Bronisława Komorowskiego. Sympatie wewnątrz PO wydają się bowiem dość jednoznaczne: to on jest faworytem członków i posłów Platformy. On też byłby bezpieczniejszym kandydatem dla Donalda Tuska i jego ugrupowania. Bo przecież nie chodzi tu o to, kto byłby lepszym prezydentem, ale o to, kto ma większe szanse wygrać z Lechem Kaczyńskim i kto będzie miał mniejszą możliwość tworzenia własnego politycznego środowiska i ewentualnego zniweczenia planu lidera PO, aby ubiegać się o prezydenturę w roku 2015.
Komorowski nie od wczoraj sygnalizuje, że ma własne ambicje polityczne, sięgające wysoko. Jest w tym z pewnością trochę próżności – w kuluarach krążą opowieści o tym, jak po początkowym okresie frustracji polubił prestiż związany z pełnieniem funkcji marszałka Sejmu. Jako prezydentowi Komorowskiemu znacznie łatwiej niż Sikorskiemu byłoby zmontować własne zaplecze polityczne i ewentualnie doprowadzić do pęknięcia w Platformie, choć nie jest powiedziane, że koniecznie chciałby z tej możliwości skorzystać. Jest działaczem tej partii o dłuższym stażu, miał znacznie więcej czasu na kultywowanie kontaktów, w tym – co niezwykle istotne – również na lokalnym szczeblu.
To umiejętność, której Sikorski nie posiada. Dla lokalnych działaczy PO jest ciałem całkowicie obcym, a na centralnym szczeblu wciąż funkcjonuje raczej jako wolny elektron. Jednak w razie prawyborów ów brak wsparcia na poziomie lokalnym stawia Sikorskiego od razu na gorszej pozycji. Oznacza to również, że gdyby to Sikorski miał dostać nominację, mogłyby się pojawić problemy ze wspieraniem jego kampanii w terenie. Co miałoby skłonić działaczy PO z Podkarpacia czy Pomorza, aby zaangażować się w batalię kandydata, który nigdy nie uścisnął im ręki i nie zaszczycił obecnością na lokalnych uroczystościach, a jego głównym zajęciem jest brylowanie na salonach?