Czego oczekują wyborcy

Obie strony politycznego sporu odczuwają żądzę odwetu. Stronnicy IV RP odzyskali wiarę we własne siły. A podczas zbierania podpisów tysiące zwolenników Platformy szturmowały biura tej partii – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 05.05.2010 02:33

Czego oczekują wyborcy

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/05/05/piotr-gursztyn-czego-oczekuja-wyborcy/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Moja ulubiona historia na temat relacji między światem polityki, wyborcami a racjonalnością pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Kilkanaście lat temu nowojorska kablówka o dźwięcznej nazwie Paragon Cable miała problem ze ściąganiem zaległych opłat od abonentów. Początkowo odcinała im usługi, ale nie poprawiło to sytuacji. W końcu więc tym, którzy nie płacili, wrzuciła na wszystkie swoje 77 kanałów telewizję C-SPAN, która nadawała pełne wersje przemówień z amerykańskiego Kongresu i temu podobne programy. Liczba zaległości natychmiast spadła.

[srodtytul]Sprzedawcy marzeń znikają[/srodtytul]

Ta historia dotyczyła społeczeństwa, które ma za sobą przynajmniej dwa stulecia bardzo bogatej obywatelskiej tradycji (właściwie cztery stulecia, uwzględniając żwawe kolonialne legislatury). Za każdym razem, czytając o przygodzie Paragon Cable, próbuję to odnieść do polskich warunków. Z tą zasadniczą różnicą, że u nas nie ma odpowiednika telewizji C-SPAN. I nie ma też na nią oczekiwania.

Jest oczywiste, że im lepiej poinformowani wyborcy, tym bardziej są odporni na perswazyjne możliwości jednostronnych i tendencyjnych komunikatów. Polscy wyborcy – z racji małego zainteresowania sprawami publicznymi, braku czasu, zmęczenia, niedocierania do nich racji wszystkich stron życia publicznego – są wdzięcznym obiektem dla manipulacji. Korzystali z tego organizatorzy i uczestnicy wszystkich kampanii wyborczych po 1989 r. – eksponując jedne fakty, wyciszając inne, dyskredytując, wykorzystując niewiedzę i krótką pamięć.

[wyimek]Większość wyborców nie oczekuje dziś od „swoich” polityków wizji, programów ani obietnic. Niczego właściwie nie oczekuje. Poza jednym – aby wygrywali i gnębili swojego przeciwnika[/wyimek]

Ta kampania będzie odmienna od poprzednich natężeniem tych wszystkich negatywnych technik perswazyjnych. Wbrew oczekiwaniom i zaklinaniu, aby była szczególnie godna ze względu na pamięć o ofiarach katastrofy smoleńskiej, w istocie będzie wyjątkowo przygnębiająca – nie ze względu na tragedię, ale na skalę manipulacji społecznymi emocjami. Będzie regresem w porównaniu z poprzednimi kampaniami, jeśli chodzi o jakość sposobów docierania do wyborców.

Paradoksalnie nie jest postępem fakt, że zniknęli „sprzedawcy marzeń” – bo przecież przedstawiciele dwóch największych obozów nie obiecują żadnych „100 milionów dla każdego” ani mieszkań dla młodych Polaków. Nawet nie udają, że będą to robić. Nie jest to wcale postęp, ponieważ wszystkie te obietnice, nawet bez pokrycia, były śladem refleksji na temat wizji rozwoju kraju. Dziś wizja przyszłości ma zerowe znaczenie dla głównych reżyserów kampanii. W następnych kampaniach „sprzedawcy marzeń” wrócą, ale w tej są kompletnie nieważni.

Po 10 kwietnia wyborcy ich nie potrzebują. Wprawdzie Andrzej Olechowski zasypuje Jadwigę Staniszkis licznymi materiałami programowymi, ale nikt poza nią tego nie docenia. Wprawdzie Grzegorz Napieralski próbuje rozgrzać lewicowe emocje hasłami a la Jose Luis Zapatero, ale na razie skutek jest taki, że jego wewnętrzni konkurenci ukuli dla niego przydomek Mister 3 Percent.

[srodtytul]Dowalić przeciwnikowi[/srodtytul]

Największa część wyborców – mowa tu o elektoratach PO i PiS – nie oczekuje dziś od „swoich” polityków wizji, programów ani obietnic. Niczego właściwie nie oczekuje. Poza jednym – aby trwali, wygrywali i gnębili swojego głównego przeciwnika. Jeszcze przed katastrofą smoleńską zwolennicy obu partii coraz mocniej przypominali publikę z meczu bokserskiego. Ich satysfakcja zasadzała się nie na wygranej faworyta, ale na krwawym dowaleniu przeciwnikowi.

Katastrofa nie zmieniła tej emocji. Może nawet ją wzmocniła. Obie strony odczuwają żądzę odwetu. Zwolennicy IV RP mieli ostatnio okazję się policzyć i odzyskać wiarę we własne siły – wyklinany film Ewy Stankiewicz jest zdaje się wierną fotografią tego nastroju. Ale po drugiej stronie musiała nastąpić reakcja. Nie była wprawdzie spektakularna, lecz wiemy, że podczas zbierania podpisów pod kandydaturami w wyborach prezydenckich tysiące chętnych szturmowały biura Platformy.

W tym stanie rzeczy nie ma sensu „zabawa” w program i wizje rozwoju. Nie zdziwię się, gdy sztaby Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego postanowią zaoszczędzić trochę grosza i nie wydadzą broszurek z programem kandydata. Ci kandydaci akurat nie muszą oszczędzać – pieniędzy mają dość, ale po co robić coś, na co nikt nie czeka. Wybory z czerwca 2010 będą plebiscytem. Owszem słychać apele o „merytoryczną kampanię” i obietnice, że zostaną zaprezentowane „wizje prezydentury”. Żadnej wizji jednak nie będzie ani kampania nie będzie merytoryczna – co najlepiej wiedzą ci, którzy głoszą owe slogany.

Na boku możemy zostawić „trzecich kandydatów” i zapowiadane „czarne konie”. Oni walczą jedynie o to, aby lec z honorem – czyli wyrwać się ze swoich dzisiejszych notowań choćby o dwa – trzy punkty. Walkę wyborczą wygra albo „czarna skrzynka”, albo „trumna na lawecie”. W takiej konfiguracji Platformie nie pozostaje nic innego jak tylko zdyskredytowanie śp. Lecha Kaczyńskiego i dekonstrukcja jego świeżej legendy. A jedyną bronią PiS jest swoisty szantaż emocjonalny.

Żałoba przystoi PiS. Ludzie z tej partii, jak nikt inny, mają prawo do kiru. Można jednak podejrzewać co niektóre osoby z PiS o ostentację w jego obnoszeniu. Kir dodaje prestiżu i nie pozwala przeciwnikowi na zbyt gwałtowne ataki. Z punktu widzenia przeciętnego posła PiS to sytuacja nowa. Do tej pory zbyt łatwo odzierano z godności osobistej polityków tej partii. Jest rzeczą pozytywną, że po tragedii przedstawiciele wszystkich sił zaczynają być traktowani w podobny sposób. Ale jest też rzeczą irytującą, gdy żałoba bywa wykorzystywana jako tarcza.

Robienie kampanii „trumną na lawecie” będzie oburzające, ale i tak mniej szkodliwe niż walka „czarną skrzynką”. Z jednym i drugim już mamy do czynienia, choć na szczęście strony starają się zachować umiar. Jednak jeśli notowania Jarosława Kaczyńskiego znacząco spadną, to jego sztab nie będzie mógł mocniej epatować obrazami związanymi z tragedią. Ich i tak jest dużo, a poza tym nie będzie to skuteczne, gdyż wywoła krytykę, że oto PiS żeruje na nieszczęściu. Tu ograniczenia są wyraźne.

Nie ma za to granic w przypadku kampanii dyskredytacyjnej. Owszem, PiS może próbować dezawuować przywódców PO, twierdząc, że „mają krew na rękach”. Ale poza najbardziej przekonanymi nikt w to nie uwierzy. Za to druga strona ma tu dużo szersze możliwości. Wszak cała Polska czeka na wyjaśnienie katastrofy. Czyż nie jest kuszące udowodnienie za pomocą zapisów z czarnych skrzynek, że to samobójczy upór Lecha Kaczyńskiego doprowadził do katastrofy?

Albo – ta wersja też już krąży – że to Jarosław Kaczyński kazał swojemu bratu lądować bez względu na okoliczności? Już słychać pogłoski, że tak brzmiała ostatnia rozmowa braci w sobotę o godzinie 8.20. Ponoć nagrana przez Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. I ponoć była zachętą dla kierownictwa „Gazety Wyborczej” do opublikowania tekstu o rzekomych naciskach Lecha Kaczyńskiego na pilotów w czasie lotu do Gruzji...

Tekst sam w sobie jest przykładem manipulacji. Został napisany tak, że nawet najbardziej uważny czytelnik będzie miał po nim wrażenie, iż owe naciski odbywały się w czasie lotu, a Kaczyński osobiście wyrywał wolant pilotom. W istocie spór o trasę lotu miał miejsce na płycie lotniska i skończył się, gdy pilot stwierdził, że nie poleci do Tbilisi.

[srodtytul]Pozbawić prestiżu[/srodtytul]

Gdyby udało się przekonać Polaków o winie tragicznie zmarłego prezydenta, zniknąłby ten dysonans poznawczy, którego zaznali 10 kwietnia. Gdy nagle ktoś, kto dzień wcześniej był odsądzany od wszystkiego, zaczął być nazywany wybitnym politykiem, mężem stanu, osobą zasłużoną dla polskiej demokracji, profesorem. „Pozbawienie przywódcy prestiżu równa się jego politycznemu bankructwu” – napisał kiedyś klasyk.

Lech Kaczyński był na skraju takiej sytuacji. Śmierć wszystko odmieniła. Także w postrzeganiu jego brata. Nikt nie powinien być odzierany z prestiżu, tak jak działo się to w przypadku Lecha Kaczyńskiego. Niestety, wiemy, że to skuteczna metoda eliminacji przeciwnika. Możemy się spodziewać, że po cichu wróci i w tej kampanii. Najbardziej wobec Jarosława Kaczyńskiego, ale nie tylko.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/05/05/piotr-gursztyn-czego-oczekuja-wyborcy/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Moja ulubiona historia na temat relacji między światem polityki, wyborcami a racjonalnością pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Kilkanaście lat temu nowojorska kablówka o dźwięcznej nazwie Paragon Cable miała problem ze ściąganiem zaległych opłat od abonentów. Początkowo odcinała im usługi, ale nie poprawiło to sytuacji. W końcu więc tym, którzy nie płacili, wrzuciła na wszystkie swoje 77 kanałów telewizję C-SPAN, która nadawała pełne wersje przemówień z amerykańskiego Kongresu i temu podobne programy. Liczba zaległości natychmiast spadła.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?