Jako potomkowie minionych pokoleń „mamy w sobie strumień wieków” – tak powiedział kiedyś prof. dr Gerard Labuda, wybitny mediewista UAM. To one mają również wpływ na nas i na nasze zachowania, na sposób myślenia i postępowania, na przyzwyczajenia. Dziś niektóre z nich, np. polowania, postrzegać trzeba jako atawizmy.
Patrząc na polowania od strony etycznej, trudno oprzeć się wrażeniu, że zabijanie zwierząt wyłącznie dla rozrywki było i jest aktem niegodnym człowieka cywilizowanego. Opowieści łowieckie – nawet wybitnych autorów – budzą niechęć obłudą i okrucieństwem. Obłudą – bo myśliwi udają, że kochają przyrodę, a zwierzęta w szczególności; okrucieństwem – bo po zachwytach nad pięknem zwierzęcia następuje mord na niewinnej ofierze.
To prawda, że zabijanie dzikich zwierząt bywa koniecznością. Podczas gdy jednym gatunkom grozi zagłada, bo nie znajdują warunków do życia, inne mnożą się nadmiernie (np. bobry). Rzeczywiście człowiek musi wkraczać, by chronić ginące gatunki, a trzymać w ryzach te, których populacja zwiększa się ponad miarę. Tak więc łowiectwo jest potrzebne. Zdecydowanie jednak trzeba przeciwstawić się zabijaniu jako rozrywce w poetycznej otoczce łowieckich mitów, myślistwu zrodzonemu przez wieki jako idei „łowów szlachetnych”, nie dla mięsa, lecz dla trofeów.
[srodtytul]Przyjemność z zabijania [/srodtytul]
Profesor Simona Kossak, która wiele lat pracowała w Instytucie Badawczym Leśnictwa, sformułowała tezę, że zabijaniem dzikich zwierząt zajmują się trzy grupy ludzi. Pierwszą są kłusownicy – kradną mięso i skóry zwierząt. Dla nich każdy sposób, żeby schwytać zwierzynę, jest dobry. Kłusowników należy tępić. Ale ocena ich postępowania, stosując kryteria etyczne, wcale nie jest taka łatwa. Ci ludzie, najczęściej zwani prostymi, skazujący zwierzęta we wnykach na wielogodzinne męki, nie czują nic – ani nienawiści, ani współczucia.