Radość zabijania

Łowiectwo straciło czystość w naszej kulturze w chwili, gdy idący na polowanie mężczyzna nie musiał przynieść do domu pożywienia – twierdzi publicysta

Aktualizacja: 31.05.2010 19:15 Publikacja: 31.05.2010 18:59

Red

Jako potomkowie minionych pokoleń „mamy w sobie strumień wieków” – tak powiedział kiedyś prof. dr Gerard Labuda, wybitny mediewista UAM. To one mają również wpływ na nas i na nasze zachowania, na sposób myślenia i postępowania, na przyzwyczajenia. Dziś niektóre z nich, np. polowania, postrzegać trzeba jako atawizmy.

Patrząc na polowania od strony etycznej, trudno oprzeć się wrażeniu, że zabijanie zwierząt wyłącznie dla rozrywki było i jest aktem niegodnym człowieka cywilizowanego. Opowieści łowieckie – nawet wybitnych autorów – budzą niechęć obłudą i okrucieństwem. Obłudą – bo myśliwi udają, że kochają przyrodę, a zwierzęta w szczególności; okrucieństwem – bo po zachwytach nad pięknem zwierzęcia następuje mord na niewinnej ofierze.

To prawda, że zabijanie dzikich zwierząt bywa koniecznością. Podczas gdy jednym gatunkom grozi zagłada, bo nie znajdują warunków do życia, inne mnożą się nadmiernie (np. bobry). Rzeczywiście człowiek musi wkraczać, by chronić ginące gatunki, a trzymać w ryzach te, których populacja zwiększa się ponad miarę. Tak więc łowiectwo jest potrzebne. Zdecydowanie jednak trzeba przeciwstawić się zabijaniu jako rozrywce w poetycznej otoczce łowieckich mitów, myślistwu zrodzonemu przez wieki jako idei „łowów szlachetnych”, nie dla mięsa, lecz dla trofeów.

[srodtytul]Przyjemność z zabijania [/srodtytul]

Profesor Simona Kossak, która wiele lat pracowała w Instytucie Badawczym Leśnictwa, sformułowała tezę, że zabijaniem dzikich zwierząt zajmują się trzy grupy ludzi. Pierwszą są kłusownicy – kradną mięso i skóry zwierząt. Dla nich każdy sposób, żeby schwytać zwierzynę, jest dobry. Kłusowników należy tępić. Ale ocena ich postępowania, stosując kryteria etyczne, wcale nie jest taka łatwa. Ci ludzie, najczęściej zwani prostymi, skazujący zwierzęta we wnykach na wielogodzinne męki, nie czują nic – ani nienawiści, ani współczucia.

Grupę drugą stanowi większość myśliwych. To ludzie uczciwi, ale całkiem lub prawie całkiem niewrażliwi na piękno przyrody i zwierząt. Nie wyklucza to oczywiście, że lubią las i chętnie po nim wędrują. Beznamiętnie strzelają do żywego zwierzęcia, czemu muszą towarzyszyć silne emocje związane z polowaniem i jego atmosferą. Etycznie są nienaganni.

Przerażenie budzi grupa trzecia – inteligenci, w tym artyści i ludzie pióra. To oni kształtują świadomość rzesz myśliwych, oni uczą czerpać z zabijania zwierząt przyjemności nieznane kłusownikom ani tzw. zwykłym myśliwym. To przez nich giną ostatnie dzieci puszczy. Jako esteci muszą sobie zdawać sprawę z tego, czym jest polowanie. Gloryfikują myślistwo jako rozrywkę, jako sport. Mówią, że mają takie hobby. A tymczasem śmierć zwierzęcia jest szokującym przeżyciem dla każdego wrażliwego i myślącego człowieka. Mój Boże, przyroda bardziej by skorzystała, gdyby tym hobby było – dajmy na to – czytanie książek.

[srodtytul] Obłuda w języku [/srodtytul]

Obłuda myśliwych przejawia się także w uświęconym złą tradycją języku łowieckim. Krew buchającą z rozdartej szyi nazywa się farbą. Któż będzie rozpaczał nad rozlaną farbą? Pełne bólu oczy, które przysłania mgła śmierci, oszalałe z grozy, bo nadchodzi oprawca – to „świece” lub „trzeszcze”. Kogo mogą wzruszyć łzy płynące ze świecy ?

Zmiażdżona kulą noga np. łosia lub jelenia zwie się badylem. Czy w badylu może być szarpiący ból? Nigdy. Nie istnieją zwierzęta ranne. Są natomiast „postrzałki”. A poza tym nie ma o czym mówić, ponieważ zwierzęta nie są wcale zabijane, tylko „kładzione”.

Prawdziwie turecką rozkoszą myśliwych jest polowanie z psami. Słyszeć w kniei zgraną orkiestrę ujadaczy to nie lada przyjemność dla uszu rycerzy św. Huberta. Pochwała łowiectwa w „Panu Tedeuszu” urasta do apoteozy tej namiętności. Niestety.

W słowniku łowieckim nie ma takich słów jak ból, rozpacz, rezygnacja, strach, miłość macierzyńska, sieroctwo. Pełno za to frazesów o „równych szansach”, „dobru przyrody”, „miłości do natury” oraz o „romantycznej, tzw. męskiej, myśliwskiej przygodzie.

[srodtytul]Pogarda dla „mięsiarzy” [/srodtytul]

Łowiectwo straciło czystość w naszej kulturze w chwili, gdy idący na polowanie mężczyzna nie musiał przynieść do domu pożywienia. Wtedy, gdy zaczęto traktować polowanie jako rozrywkę, z pogardą zaczęto odnosić się do „mięsiarzy”, wówczas zresztą ten termin wymyślono. Dziś w świadomości społecznej żyje przekonanie, że myślistwo jest tożsame ze zrozumieniem i umiłowaniem przyrody, i w ślad za tym jest czyste moralnie. Tak niestety nie jest.

„Mięsiarz” zabijał, żeby nakarmić rodzinę. Taka jest bowiem logika tego świata. I był to dla niego przymus, ciężka praca. Nigdy rozrywka. Nie może być tak, że im rzadszy albo wręcz ostatni egzemplarz zwierzęcia, im dorodniejsze zwierzę – z tym większa pasją, z większym nakładem kosztów, czasu i energii prowadzone są łowy. Na naszych oczach giną borsuki, bataliony, jarząbki, głuszce, wiele gatunków kaczek i gęsi. Czy są jeszcze kuropatwy?

Strzela się w najmniej uzasadnionym momencie z punktu widzenia dobra gatunku. A mianowicie wtedy, gdy trofeum jest najpiękniejsze, najbardziej okazałe. Wyszukuje się też dorodne egzemplarze, które powinny żyć jak najdłużej, by zostawić znaczną liczbę potomstwa. Ironią losu jest, że te prześladowane, największe okazy są w mniejszym stopniu zagrożone przez drapieżniki. Na Mazurach w pobliżu licznych ambon myśliwskich ustawiane są na linii strzału solne lizawki dla zwabienia jeleni...

Zostawmy tedy myśliwym rolę drwali. Przecież drwale również lubią las i swoją pracę, lecz nie zawiązują „kół drwali”, nie ubierają się w fikuśne stroje, nie ubiegają się o zezwolenie na ścięcie podczas urlopu szczególnie dorodnego lub rzadkiego drzewa. I nie wieszają sobie na ścianie krążków drewna wyciętych z najgrubszej części pnia.

Na szczęście, gdyż nie mielibyśmy w kraju ani jednego drzewa-pomnika. Drzewa wszak nie umieją uciekać. One umierają stojąc. A drwale są bardzo potrzebni. Jest ich wystarczająco wielu, żeby wycinać, co się wskaże, gdzie i kiedy trzeba.

Darz bór!

[i] Autor, z wykształcenia historyk, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, jako freelancer współpracuje z bydgoskimi wydawnictwami [/i]

Jako potomkowie minionych pokoleń „mamy w sobie strumień wieków” – tak powiedział kiedyś prof. dr Gerard Labuda, wybitny mediewista UAM. To one mają również wpływ na nas i na nasze zachowania, na sposób myślenia i postępowania, na przyzwyczajenia. Dziś niektóre z nich, np. polowania, postrzegać trzeba jako atawizmy.

Patrząc na polowania od strony etycznej, trudno oprzeć się wrażeniu, że zabijanie zwierząt wyłącznie dla rozrywki było i jest aktem niegodnym człowieka cywilizowanego. Opowieści łowieckie – nawet wybitnych autorów – budzą niechęć obłudą i okrucieństwem. Obłudą – bo myśliwi udają, że kochają przyrodę, a zwierzęta w szczególności; okrucieństwem – bo po zachwytach nad pięknem zwierzęcia następuje mord na niewinnej ofierze.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA