Kto dziś pamięta, że do 1973 roku ten najsłynniejszy gdański kościół był ruiną? Stały gołe mury. W miejscu posadzki rosła trawa, a dachu nie było wcale. Blisko 30 lat po wojnie w centrum Gdańska przechodniów straszyły wypalone kościoły św. Jana, św. św. Piotra i Pawła oraz św. Bartłomieja z prowizorycznym dachem z desek i papy. Św. Brygida miała jednak szczęście.
[srodtytul]Opiekun stoczniowców [/srodtytul]
W 1970 roku ksiądz Henryk Jankowski objął parafię św. Brygidy i korzystając z gierkowskiej odwilży, zaczął odbudowywać świątynię. Parafia zasięgiem obejmowała proletariacką dzielnicę pełną sypiących się przedwojennych domów, ale na jej terenie znajdowała się też stocznia im. Lenina. Parafia św. Brygidy szybko stała się miejscem, do którego przychodzono z tysiącami spraw: od skarg na zapijaczonego męża po zgłaszanie dzieci na kolonie. Wysoki, potężnie zbudowany ksiądz Henryk pasował jak ulał do stoczniowej dzielnicy.
[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/semka/2010/07/13/wodz-z-bastionu-sw-brygidy/]skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]
Pochodził z pobliskiego Starogardu Gdańskiego i dobrze znał gdańskie poplątane losy. Jego ojca powołano do Wehrmachtu, czego peerelowskie władze nie omieszkały wykorzystać do propagandowych ataków. Ksiądz Henryk zauważył, jaką traumą był dla gdańszczan Grudzień’70, i w 1977 roku, bez rozgłosu, na prośbę krewnych ofiar odprawił pierwszą mszę za duszę zamordowanych stoczniowców.