Ks. Robetr Skrzypczak o związkach partnerskich

Jako ksiądz nigdy nie dopuszczę, aby miał pan albo jakikolwiek inny członek pańskiego ugrupowania przede mną klękać, chyba że dla przyjęcia rozgrzeszenia – kapłan katolicki odpowiada Donaldowi Tuskowi

Aktualizacja: 30.06.2011 19:37 Publikacja: 30.06.2011 19:28

Ks. Robert Skrzypczak

Ks. Robert Skrzypczak

Foto: Fotorzepa, pn Piotr Nowak

Red

Premier Donald Tusk na konferencji prasowej we Włocławku 2 czerwca 2011 roku zapowiedział zamiar "wzięcia na tapetę" – w postaci jednego z pierwszych projektów w przyszłej kadencji – postulatu środowisk lewicowych o zalegalizowaniu tzw. związków partnerskich. Przypomnę, że projekt ten dotyczy specjalnych umów cywilnych, tzw. PACS ("Pacte civil de solidarite" – paktu solidarności), które zawierane byłyby przez zainteresowane osoby w formie pisemnej w obecności notariusza, a następne zgłaszane kierownikowi urzędu stanu cywilnego.

"Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania zarówno przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków" – zadeklarował pan premier. Wyraził przy okazji przekonanie, że "Polacy dojrzewają do akceptacji związków partnerskich". Tylko czy dojrzewanie do przyjmowania rozwiązań, które wprowadziły państwa zachodnie, jest równoznaczne ze zbliżaniem się do modelu życia optymalnego z punktu widzenia dobra osób i społeczeństwa? W przypadku niektórych owoców łatwo pomylić to, co dojrzałe z tym, co nadpsute.

Uwolnić się od partnera

Jak wygląda ów proces "dojrzewania" w niektórych środowiskach zachodnich? Do lat 60. we Włoszech na 100 małżeństw 99 było zawieranych w kościele. Dopiero od tak zwanej rewolucji seksualnej zaczęto instytucji małżeństwa dorysowywać brodę i wąsy. Prawdziwy kryzys trwałości związków rozpoczął się od momentu dopuszczenia rozwodów w wyniku referendum przeprowadzonego wiosną 1974 roku, w ramach którego 60 proc. społeczeństwa wypowiedziało się przeciwko odrzuceniu dopiero co uchwalonego prawa rozwodowego. Dotąd włoskie małżeństwo jako podstawa trwałej rodziny cieszyło się niekwestionowanym autorytetem tak z punktu widzenia uregulowanego życia osobistego, jak i narodowej produktywności oraz ekonomii.

Rozwód wprowadził zmianę w poczuciu odpowiedzialności za innych. W przypadku zawieranych związków to, co dotąd było trwałe, bezpośrednie i ostateczne, ustąpiło miejsca temu, co płynne, względne i dające się przerzucić na kogoś innego. Prawna możliwość uwolnienia się od partnera stała się nie tylko, jak pierwotnie zakładano, procedurą do zastosowania w nieudanych związkach, ale i czynnikiem determinującym powszechną utratę sensu wierności względem drugiej osoby i wzmacniającym poziom egoizmu w relacjach.

Nierozerwalność węzła małżeńskiego odgrywała rolę lin opinających bokserski ring: nie są one co prawda wygodne, ale utrzymują zawodnika bezpiecznie wewnątrz pola manewrowego, nawet gdy życie wymierzy mu ciosy. Rozwód natomiast pozbawił małżeństwo jego karty gwarancyjnej, certyfikatu jakości. Dawał więcej możliwości układania sobie życia, ale nikt nie wiedział, w jakim stopniu zawierany nowy związek zdoła jego strony uchronić przed bólem tego, co nieoczekiwane. Wynikało z tego, że nie warto się pobierać.

– Małżeństwo raz jest, raz go nie ma – ironizowała amerykańska reżyser Nora Ephron – natomiast rozwód pozostaje na zawsze. Na jednej z okładek "Timesa" z listopada ubiegłego roku pojawił się czerwony napis "Komu potrzebne jest małżeństwo?", a wewnątrz numeru tekst Belindy Luscombe dostarczający odpowiedzi: nikomu!

Armia obumiera

Oto instytucja podtrzymująca całą cywilizację zachodnią wychodzi z użycia. Z raportu przygotowanego przez Pew Research Center pod tytułem "The Decline of Marriage and Rise of New Families" wynikało, że 39 proc. Amerykanów uważa małżeństwo za przedsięwzięcie schyłkowe, o tym zaś, że jest ono czymś bezużytecznym, przekonanych jest 62 proc. konkubentów wspólnie wychowujących dzieci oraz 46 proc. osób żyjących samotnie.

Statystyki wykazują, że w 2010 roku zostało zawartych we Włoszech 216 tysięcy małżeństw, o 15 tysięcy mniej niż rok wcześniej i o 30 tysięcy mniej niż przed dwoma laty. Dla porównania: w 1973 roku odnotowano tam 420 tysięcy zawartych związków, i to w warunkach, gdy społeczeństwo włoskie było o 6 milionów mniej liczne. Podobnych danych dostarczają wyniki francuskie: w 1970 roku pobrało się 400 tysięcy szczęśliwych Francuzów, w 2008 roku – 273 tysiące, rok później już tylko 265 tysięcy.

Za to zauważono prawdziwą eksplozję rozwodów nad Sekwaną: podczas gdy w 1965 roku było ich około 10 proc., w 2005 roku uderzyły one w 50 proc. par małżeńskich. Co można pomyśleć o armii, która traci połowę swych wojsk i męczy się z rekrutacją nowych żołnierzy? To, że najwyraźniej obumiera. Nie dość, że dziś pobiera się o 30 – 40 proc. osób mniej niż przed 40 laty, to spośród pozostałych 60 proc. tych, co zamierzają wstąpić na ślubne kobierce, jedynie połowa ma szanse przetrwania.

Trzeba przy tym dodać, że wraz ze spadkiem znaczenia rodziny w nowoczesnych europejskich społecznościach notuje się stały spadek chęci zaangażowania się w życie publiczne i działalność społeczną oraz tendencję do zamykania się w indywidualizmie.

Małżeństwo przyczyną rozwodu

W tej aurze coraz mocniejszy staje się głos tych, którzy domagają się praw i uznania dla związków partnerskich. Choć nikt o zdrowych zmysłach nie może pojąć, dlaczego osoby o odmiennej płci (co innego pary gejowskie), skoro mogą zawrzeć ślub cywilny, nie chcą tego? Przyczyna leży w alergicznej niechęci do podejmowania odpowiedzialności za siebie nawzajem i ponoszenia ewentualnych konsekwencji, co jeden z hollywoodzkich braci Marx, Groucho, sarkastycznie ujął w twierdzenie, że "małżeństwo stanowi pierwszą przyczynę rozwodu; nie będzie małżeństw, nie będzie i rozwodów".

Polityczne parcie na legalizację tak zwanych związków partnerskich łączy się z wygodnym preferowaniem statusu rodzinnopodobnego zapewniającego zainteresowanym maksimum praw przy minimum odpowiedzialności. To, co u zarania starań o ich legalizację miało stanowić rodzaj prawnego "podarunku" dla par homoseksualnych, dziś przerodziło się w przykład szeroko zakrojonej inflacji instytucji rozwodowej. Jakkolwiek by było, jest to odmiana komfortowego antropologicznego upośledzenia.

Ten model wspólnego życia bez zobowiązań przyjmuje się w społeczeństwach sytych coraz powszechniej. Dla przykładu w Paryżu, stolicy miłości, już około 70 proc. par żyje w związkach partnerskich. Kto decyduje się na tę prawnie umożliwioną formę życia? Pary ideologicznie przeciwne tradycyjnym zaślubinom; osoby rozwiedzione, które nie chcą ponownie brać ślubu; młodzi zakochani przerażeni perspektywą angażowania się w nierozerwalny związek, nawet jeśli nigdy dotąd we Francji małżeństwo nie było tak "rozerwalne" jak obecnie.

Związek lekkostrawny

Wielki sukces związków partnerskich bierze się z propozycji więzi typu lajtowego, w obrębie której dwoje ludzi woli się zarejestrować, niż pobrać, i ewentualnie porzucić w przyszłości prostym sporządzeniem listu aniżeli uciążliwą procedurą separacji.

Instytucja małżeństwa jest uważana za wyczyn snobistyczny: raczej zbędny, często groźny. Poszukiwanie czegoś nowego, lekkostrawnego, zabawnego i niezbyt angażującego odbywa się w nadziei, że kiedy przyjdzie co do czego, talerze będą się rozbijać o ściany z mniejszym hukiem, a kłótnie będą pozbawione uciążliwej dramaturgii i powagi.

Mimo to w tle da się zauważyć ukrytą tęsknotę za tradycyjnym małżeństwem: ceremonie zarejestrowania są obsługiwane przez sklepy listami prezentów przypominającymi obdarowywanie nowożeńców, restauracje serwują weselne menu dla gości zaproszonych na dzień rejestracji, agencje turystyczne kuszą partnerów odpowiednikami podróży poślubnej, dziewczyny kupują nowe sukienki z okazji zalegalizowania związku, sami zainteresowani poddają się uprzednim upiększającym dietom, mimo że na stół wjadą wielopiętrowe torty z zatkniętą na wierzchołku parą partnerów ubranych jak nowożeńcy...

Na portalach społecznościowych pojawiają się fotki z przystrojonymi i wypudrowanymi "partnerami" w pozach, uściskach, pocałunkach, ze spojrzeniem romantycznie utkwionym w zachodzącym słońcu nad rzeką. Można zresztą zaobserwować dziwne przenikanie się dwóch kultur: ceremonie ślubne zbliżają się formą do zwykłych, banalnych procedur rejestracji w postaci ślubu zawieranego po cichu, w 15 minut, podczas gdy partnerskie związki, zamiast obdarzyć stosowną pogardą archaiczne zaślubiny, coraz chętniej je kopiują, obrastając w bukiety, orszaki, bankiety, a nawet obrączki na palec.

Niestabilna kondycja

Niemniej w świecie wolnych związków coraz częściej pojawiają się oznaki powrotu do instytucji małżeństwa, a przynajmniej jego apologii. Przykładem nowa książka francuskiego pisarza Pascala Brucknera "Le mariage d'amour a-t-il échoué?" ("Czy małżeństwo z miłości się nie udało?") będąca wyrazem przewidywanego końca epoki panseksualizmu lat 60.

Dzisiejsze szukanie w związkach nade wszystko satysfakcji miłosnej i erotycznej z definicji skazane jest na porażkę, ponieważ marzeniom nie odpowiada niestała i niestabilna kondycja cielesno-uczuciowa współczesnych kobiet i mężczyzn. Obecny kryzys relacji bierze się z idealizmu: "Ponieważ wierzymy w miłość, usiłujemy zmieniać partnera. Lecz dziś mężczyźni i kobiety żyją w klimacie nieufności, niezgody i rozwodu... By doprowadzić do pojednania płomiennej namiętności z długotrwałą miłością, musimy wyrzec się uczuciowego paroksyzmu. Jeśli chcemy wyzwolić się spod tyranii ciała i pożądliwości, powinniśmy sprzyjać powrotowi czystości. I raz na zawsze pojąć, że narzędzia naszego wyzwolenia przemieniły się w narzędzia tortur. Wszyscy poszukujemy szczęścia i wszyscy leczymy się z depresji. Im bardziej gonimy za szaloną miłością, tym bardziej pozostajemy sami i zgorzkniali. Potrzeba zmienić kierunek".

Dla autora remedium na zastaną sytuację tkwi w myśli absolutnie politycznie niepoprawnej: w powrocie do małżeństwa z rozsądku, przymierza zawieranego za porozumieniem stron nie tylko w imię czułości i przyjaźni, ale i odpowiedzialnej wspólnoty wychowania potomstwa i zarządzania wspólnym majątkiem.

Naród neopogan

Powoływanie się na argumenty socjologiczne i psychologiczne nie oznacza, że chciałbym uciec przed argumentem wiary. Z punktu widzenia nauki ewangelii i Kościoła związki partnerskie są bowiem zalegalizowanym cudzołóstwem.

Po wspomnianej konferencji we Włocławku, na której to szef polskiego rządu wyraził gotowość, albo inaczej – dojrzałość do "wzięcia na tapetę" kwestii zalegalizowania tychże związków, pozwoliłem sobie zareagować na łamach portalu "Fronda" zaniepokojeniem, że "wypowiedzi premiera Donalda Tuska w sprawie legalizacji związków partnerskich pokazują, że zwraca się on do narodu nie jako chrześcijanin, ale jako neopoganin. Być może chodzi tu tylko o szukanie nowych głosów, ale jakikolwiek kompromis w sprawach wartości fundamentalnych, a takimi są te dotyczące małżeństwa i rodziny, nie może być tolerowany przez chrześcijan, a zwłaszcza przez katolików".

Oczywiście deklaracja pana premiera mogła być jedynie "wypadkiem przy pracy", wypowiedzią podyktowaną emocją poszukiwania głosów przed przyszłymi wyborami, z której nie wyniknie pomysł na polski zapateryzm. "I tylko wtedy – dodałem – można na nią spuścić zasłonę miłosierdzia. Wyborcy powinni się jednak domagać jasnego stanowiska szefa polskiego rządu".

Poza bieżącą walką

W sobotę, 11 czerwca, podczas konwencji Platformy Obywatelskiej w Gdańsku padło z ust pana premiera inne zaskakujące oświadczenie: "Nie będziemy klęczeli przed księdzem, bo do klęczenia jest kościół – przed Bogiem", co zabrzmiało i polemicznie, i politycznie. W związku z powyższym muszę wypowiedzieć pewną istotną deklarację: my, kapłani Kościoła katolickiego, jesteśmy synami tej ojczyzny żywo zainteresowanymi dobrem naszych rodaków. Ponadto jesteśmy sługami Jezusa Chrystusa w sprawach związanych z życiem wiecznym i zbawieniem naszych wiernych i wszystkich tych, którzy w przyszłości taką propozycją nie pogardzą.

To zadanie nie pozwala nam na zajmowanie obojętnego stanowiska wobec rozwiązań moralnie wadliwych. W tym względzie jesteśmy gotowi do wymiany argumentów, doświadczeń i do przekonywania. Bardzo prosimy, aby nie wciągać nas przy okazji – nawet w samych tylko publicznie wypowiadanych słowach – w bieżącą walkę polityczną w naszym kraju. Nie o wygraną chodzi, ale o dobro człowieka. Jako ksiądz nigdy nie dopuszczę, aby miał pan albo jakikolwiek inny członek pańskiego ugrupowania przede mną klękać, chyba że dla przyjęcia rozgrzeszenia.

Autor jest katolickim księdzem, teologiem i psychologiem

Premier Donald Tusk na konferencji prasowej we Włocławku 2 czerwca 2011 roku zapowiedział zamiar "wzięcia na tapetę" – w postaci jednego z pierwszych projektów w przyszłej kadencji – postulatu środowisk lewicowych o zalegalizowaniu tzw. związków partnerskich. Przypomnę, że projekt ten dotyczy specjalnych umów cywilnych, tzw. PACS ("Pacte civil de solidarite" – paktu solidarności), które zawierane byłyby przez zainteresowane osoby w formie pisemnej w obecności notariusza, a następne zgłaszane kierownikowi urzędu stanu cywilnego.

Pozostało 96% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA