Premier Donald Tusk na konferencji prasowej we Włocławku 2 czerwca 2011 roku zapowiedział zamiar "wzięcia na tapetę" – w postaci jednego z pierwszych projektów w przyszłej kadencji – postulatu środowisk lewicowych o zalegalizowaniu tzw. związków partnerskich. Przypomnę, że projekt ten dotyczy specjalnych umów cywilnych, tzw. PACS ("Pacte civil de solidarite" – paktu solidarności), które zawierane byłyby przez zainteresowane osoby w formie pisemnej w obecności notariusza, a następne zgłaszane kierownikowi urzędu stanu cywilnego.
"Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania zarówno przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków" – zadeklarował pan premier. Wyraził przy okazji przekonanie, że "Polacy dojrzewają do akceptacji związków partnerskich". Tylko czy dojrzewanie do przyjmowania rozwiązań, które wprowadziły państwa zachodnie, jest równoznaczne ze zbliżaniem się do modelu życia optymalnego z punktu widzenia dobra osób i społeczeństwa? W przypadku niektórych owoców łatwo pomylić to, co dojrzałe z tym, co nadpsute.
Uwolnić się od partnera
Jak wygląda ów proces "dojrzewania" w niektórych środowiskach zachodnich? Do lat 60. we Włoszech na 100 małżeństw 99 było zawieranych w kościele. Dopiero od tak zwanej rewolucji seksualnej zaczęto instytucji małżeństwa dorysowywać brodę i wąsy. Prawdziwy kryzys trwałości związków rozpoczął się od momentu dopuszczenia rozwodów w wyniku referendum przeprowadzonego wiosną 1974 roku, w ramach którego 60 proc. społeczeństwa wypowiedziało się przeciwko odrzuceniu dopiero co uchwalonego prawa rozwodowego. Dotąd włoskie małżeństwo jako podstawa trwałej rodziny cieszyło się niekwestionowanym autorytetem tak z punktu widzenia uregulowanego życia osobistego, jak i narodowej produktywności oraz ekonomii.
Rozwód wprowadził zmianę w poczuciu odpowiedzialności za innych. W przypadku zawieranych związków to, co dotąd było trwałe, bezpośrednie i ostateczne, ustąpiło miejsca temu, co płynne, względne i dające się przerzucić na kogoś innego. Prawna możliwość uwolnienia się od partnera stała się nie tylko, jak pierwotnie zakładano, procedurą do zastosowania w nieudanych związkach, ale i czynnikiem determinującym powszechną utratę sensu wierności względem drugiej osoby i wzmacniającym poziom egoizmu w relacjach.
Nierozerwalność węzła małżeńskiego odgrywała rolę lin opinających bokserski ring: nie są one co prawda wygodne, ale utrzymują zawodnika bezpiecznie wewnątrz pola manewrowego, nawet gdy życie wymierzy mu ciosy. Rozwód natomiast pozbawił małżeństwo jego karty gwarancyjnej, certyfikatu jakości. Dawał więcej możliwości układania sobie życia, ale nikt nie wiedział, w jakim stopniu zawierany nowy związek zdoła jego strony uchronić przed bólem tego, co nieoczekiwane. Wynikało z tego, że nie warto się pobierać.