"Dzwoni Wojtek Maziarski, szef "Newsweeka": czy czytałem w "Rzeczpospolitej". (...) Wczoraj Piotr Zaremba (ceniłem go trochę, zanim nie wszedł do smoleńskiej sekty) duży tekst o mnie. Oskarża mnie, że ja oskarżam Prezesa Kaczyńskiego, że ten współżyje ze swoim kotem. Super! Prosi, abym coś może o tym w felietonie... Jasne, to będzie uczta dla ducha".
Dla ducha? Będzie to uczta podobna do tej, którą uwiecznił w "Widmie wolności" Luis Bunuel. W tekście o przemyśle pogardy, tylko inspirowanym przypadkiem Jastruna, przewidziałem zresztą taki obrót sprawy. Dowiem się teraz, że "chromolenie kotów" to wyrafinowana metafora, której jako ograniczony fanatyk, a może i człowiek mający kłopot z własną seksualnością, nie pojąłem. Jeśli ktoś mnie tu smuci, to wymieniony Wojtek Maziarski, na którego łamach ta "uczta" trwa od miesięcy. Ale rozumiem, że też to lubi.
Ktoś spytał mnie z kolei, dlaczego szukam przemysłu pogardy tylko po jednej stronie. Już tłumaczyłem – jak się widzi dwóch bijących się ludzi, ważne jest, kto zaczął. I kto silniejszy, kto słabszy.
Posłużę się przykładem. W "Gazecie Polskiej" pan Jacek Kwieciński obwieszcza jednym zdaniem, że napisałem "głupi tekst o Hooverze, Roosevelcie i wielkim kryzysie". Ot, taki zwięzły wykład racji. Ale ponieważ pan Kwieciński lubi wracać do tematu, doczekam się jeszcze gradu inwektyw, którymi mnie zwykle obrzuca. "Wymądrza się", "idiota" – to jego zwyczajowe argumenty.
Gdybyśmy siedli do debaty, ja sypnąłbym liczbami i faktami, on oblałby mnie gorącą kawą. Ponieważ nie bawi mnie to, wspominam o nim pierwszy i ostatni raz. A pan Kwieciński tak rozmawia z całym światem.