MSZ Anny Fotygi i Radosława Sikorskiego - Krasnodębski

Za czasów minister Anny Fotygi polscy dyplomaci mieli realizować politykę, która sprowadzała się nie tylko do „wejścia do struktur zachodnich" i pasywnego w nich pobytu, ale też reprezentowania interesów Polski – pisze filozof społeczny

Aktualizacja: 13.09.2011 22:30 Publikacja: 13.09.2011 19:24

Zdzisław Krasnodębski

Zdzisław Krasnodębski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Za pośrednictwem polskich mediów dowiedzieliśmy się z WikiLeaks, że polskie MSZ było zdemoralizowane w czasie, gdy ministrem była Anna Fotyga. Zupełnie mnie to nie zdziwiło. Pamiętam przecież dokładnie ów poranek, kiedy na lotnisku w Hamburgu rzuciły mi się w oczy nagłówki wszystkich czołowych gazet niemieckich. Właśnie ambasador RP w Niemczech zaatakował polski rząd, wyrażając przy tym swoje uznanie dla polityki niemieckiej.

Pamiętam też, że – jak mi opowiadano – urzędnicy MSZ jeszcze za ministra Stefana Mellera przylepiali sobie antykaczystowskie naklejki na samochody. Już konflikt USA z Francją i Niemcami przekraczał wydolność psychiczną polskich urzędników i dyplomatów, bo nagle zatrzasnęły się przed nimi drzwi niemieckich i francuskich ministerstw. Teraz mieli realizować politykę, która nie miała sprowadzać się tylko do "wejścia do struktur zachodnich" i pasywnego w nich pobytu, ale też reprezentowania interesów Polski, nawet jeśli nie będzie się to podobać w europejskich stolicach.

W strachu

Po wyborach 2005 roku demoralizacja była więc rzeczywiście straszna. MSZ-owskie rody żyły w strachu. Zesłanie do archiwum było w każdej chwili możliwe, choć w rzeczywistości, niestety, bardzo rzadkie. Pamiętam również, jak jeden z twórców dyplomacji po 1989 r. Bronisław Geremek w Parlamencie Europejskim prezentował się jako ofiara nagonki, ponieważ miał złożyć kolejne, tym razem bardziej dokładne, oświadczenie lustracyjne. Jego europejscy obrońcy naprawdę sądzili, że już od wczesnej młodości działał w opozycji antykomunistycznej.

To, że przedtem za Skubiszewskiego, nie mówiąc już o Olechowskim czy Cimoszewiczu, morale było w MSZ znakomite, nie ulega wątpliwości. Kiedyś słyszałem od pewnego byłego ambasadora RP w bardzo ważnym kraju, że nie mógł się utrzymać na stanowisku, bo nie zyskał poparcia WSI. No cóż, może chciał w ten sposób usprawiedliwić swoje niepowodzenie.

Pamiętam jednak, jak pilnowano, by np. strona niemiecka dotrzymywała podpisanego w 1991 roku układu o współpracy i dobrym sąsiedztwie. Rezultat odkryto w tym roku, gdy trzeba było świętować rocznicę. Rocznica już minęła, więc znowu nikt nie będzie sobie tym głupstwem zaprzątał głowy.

Etos w ministerstwie

Bardziej mnie jednak interesuje, kiedy i w jaki sposób polskie MSZ z tego godnego pożałowania stanu demoralizacji się wyrwało. Jak minister Radosław Sikorski, autor i właściciel "strefy zdekomunizowanej", na nowo ją umoralnił? Czy dopiero wtedy, gdy zaczęto organizować wizytę prezydenta w Katyniu, czy już wcześniej? Czy wzmocnił ją powrót do służby ambasadora Tomasza Turowskiego?

W każdym razie, sądząc po artykule z "Uważam Rze" o doświadczonych, sprawdzonych na Wschodzie kadrach MSZ, etos w tym ministerstwie jest dzisiaj w najlepszym stanie i nie grozi nam scenariusz bułgarski, który wywołał taką konsternację w Europie.

Na pewno liczne sukcesy polskiej dyplomacji nie byłyby bez tej sanacji możliwe. Dzięki naszej zręcznej polityce Białoruś demokratyzuje się w błyskawicznym tempie, na Litwie kwitnie polska kultura w przyjaznej współpracy z rządem litewskim, z Niemcami złączył nas niezachwiany sojusz energetyczny, Rosjanie drobiazgowo zrekonstruowali wrak rządowego tupolewa, zwrócili czarne skrzynki i przeprowadzili "najbardziej transparentne" śledztwo w historii, Polskę chroni amerykańska tarcza antyrakietowa. No i oczywiście jesteśmy liderem regionu, powszechnie szanowanym, zwłaszcza wśród białoruskiej i rosyjskiej opozycji.

Dobitnym dowodem na to, jak się polepszyła sytuacja, była debata na temat polityki zagranicznej w TVN 24. Była to kulturalna wymiana zdań przyszłych możliwych koalicjantów prowadzona przez niezmiernie kompetentną dziennikarkę. No, może tylko Jarosław Kalinowski wypadał z ram, bo bardziej zdawał się być zainteresowany swoim gospodarstwem i tym, co można by jeszcze "wycisnąć z brukselki".

Debata jak kongres

Debata ta była tak autentyczna i ekscytująca, jak ów Kongres Kultury, o którym zazwyczaj tak życzliwe Polsce Tuska niemieckie radio publiczne Deutschlandfunk stwierdziło, że poza paroma rozmowami kuluarowymi godna zainteresowania była Hala Stulecia, ale ją na szczęście można obejrzeć także bez kongresu.

Autor jest profesorem Uniwersytetu  w Bremie i Uniwersytetu Kardynała  Stefana Wyszyńskiego w Warszawie  oraz współpracownikiem  "Rzeczpospolitej"

Za pośrednictwem polskich mediów dowiedzieliśmy się z WikiLeaks, że polskie MSZ było zdemoralizowane w czasie, gdy ministrem była Anna Fotyga. Zupełnie mnie to nie zdziwiło. Pamiętam przecież dokładnie ów poranek, kiedy na lotnisku w Hamburgu rzuciły mi się w oczy nagłówki wszystkich czołowych gazet niemieckich. Właśnie ambasador RP w Niemczech zaatakował polski rząd, wyrażając przy tym swoje uznanie dla polityki niemieckiej.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Unia Europejska na rozstaju dróg
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił