Projekty ustaw mają wychodzić z resortów w pełni kompletne i skończone – powtarza ministrom premier Donald Tusk. – W Sejmie nie może być już żadnego grzebania, poprawiania i w efekcie zmieniania sensu rządowych ustaw – wyjaśnia na posiedzeniach rządu i w indywidualnych rozmowach.
Z jednej strony to krok w dobrym kierunku, bo końcowy kształt ustaw bardzo często staje się w Polsce dziełem absolutnego przypadku. O ostatecznej wymowie i w efekcie realnym działaniu przepisów decyduje czasem przypadkowy poseł w komisji lub ad hoc zebrana grupa senatorów dorzucająca pod koniec prac legislacyjnych jakąś poprawkę.
Jest zrozumiałe, że premier chce, by – przynajmniej w najważniejszych z punktu widzenia rządu sprawach – w życie wchodziły przepisy w kształcie, jaki został zaplanowany przez Radę Ministrów, a nie jaki wyniknie z nieprzewidzianego splotu okoliczności.
Polecenie premiera to też dobry sposób na uniknięcie lobbingu – nie jest wszak tajemnicą, że w sejmowych komisjach, gdzie do ustaw wrzuca się poszczególne paragrafy, artykuły i ustępy lub też je kasuje, aż roi się od rozmaitych ekspertów i doradców, którzy rzadko kiedy reprezentują interes ogółu, a raczej branże, których regulacje mają dotyczyć. Pilotujący ustawy przedstawiciele ministerstw często nie są w stanie nadążyć za przedstawianymi przez posłów, a przygotowanymi wcześniej przez lobbystów zmianami.
Autorski gabinet
Ze wszystkich tych powodów próba usprawnienia mechanizmu stanowienia prawa wydaje się słuszna. Ale sprawa ma jeszcze inną, nie mniej poważną konsekwencję. "Zaplecze parlamentarne" – jak ministrowie mówią na posłów i senatorów koalicji – staje się wyłącznie bezwolną maszynką do głosowania. Sprawa ma więc poważne konsekwencje ustrojowe: Polska, mająca formalnie ustrój parlamentarno[pauza]gabinetowy, zmierza w stronę ustroju kanclerskiego. Posłowie, którzy jeszcze kilka lat temu stali w centrum polityki, dziś stają się tylko narzędziem w rękach rządu. Ba, często nawet ministrowie stają się jedynie wykonawcami woli premiera, który – jak to widać w tej kadencji – często zachęca szefów resortów, by nie pokazywali się w mediach, nie komentowali bieżących wydarzeń, lecz w zaciszu gabinetów cyzelowali projekty ustaw, które są realizacją pomysłów samego Donalda Tuska. – Czekamy na akceptację szefa rządu – to częsta odpowiedź, którą słyszą dziennikarze w nieoficjalnych rozmowach z ministrami lub wiceministrami, gdy pytają, jak będą wyglądały poszczególne ustawy.