Donald Tusk i koniec polityki - Szułdrzyński

Gdy miejscem debaty przestaje być parlament, zaczyna się stawać nim ulica – twierdzi publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 12.02.2012 21:08 Publikacja: 12.02.2012 20:07

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Projekty ustaw mają wychodzić z resortów w pełni kompletne i skończone – powtarza ministrom premier Donald Tusk. – W Sejmie nie może być już żadnego grzebania, poprawiania i w efekcie zmieniania sensu rządowych ustaw – wyjaśnia na posiedzeniach rządu i w indywidualnych rozmowach.

Z jednej strony to krok w dobrym kierunku, bo końcowy kształt ustaw bardzo często staje się w Polsce dziełem absolutnego przypadku. O ostatecznej wymowie i w efekcie realnym działaniu przepisów decyduje czasem przypadkowy poseł w komisji lub ad hoc zebrana grupa senatorów dorzucająca pod koniec prac legislacyjnych jakąś poprawkę.

Jest zrozumiałe, że premier chce, by – przynajmniej w najważniejszych z punktu widzenia rządu sprawach – w życie wchodziły przepisy w kształcie, jaki został zaplanowany przez Radę Ministrów, a nie jaki wyniknie z nieprzewidzianego splotu okoliczności.

Polecenie premiera to też dobry sposób na uniknięcie lobbingu – nie jest wszak tajemnicą, że w sejmowych komisjach, gdzie do ustaw wrzuca się poszczególne paragrafy, artykuły i ustępy lub też je kasuje, aż roi się od rozmaitych ekspertów i doradców, którzy rzadko kiedy reprezentują interes ogółu, a raczej branże, których regulacje mają dotyczyć. Pilotujący ustawy przedstawiciele ministerstw często nie są w stanie nadążyć za przedstawianymi przez posłów, a przygotowanymi wcześniej przez lobbystów zmianami.

Autorski gabinet

Ze wszystkich tych powodów próba usprawnienia mechanizmu stanowienia prawa wydaje się słuszna. Ale sprawa ma jeszcze inną, nie mniej poważną konsekwencję. "Zaplecze parlamentarne" – jak ministrowie mówią na posłów i senatorów koalicji – staje się wyłącznie bezwolną maszynką do głosowania. Sprawa ma więc poważne konsekwencje ustrojowe: Polska, mająca formalnie ustrój parlamentarno[pauza]gabinetowy, zmierza w stronę ustroju kanclerskiego. Posłowie, którzy jeszcze kilka lat temu stali w centrum polityki, dziś stają się tylko narzędziem w rękach rządu. Ba, często nawet ministrowie stają się jedynie wykonawcami woli premiera, który – jak to widać w tej kadencji – często zachęca szefów resortów, by nie pokazywali się w mediach, nie komentowali bieżących wydarzeń, lecz w zaciszu gabinetów cyzelowali projekty ustaw, które są realizacją pomysłów samego Donalda Tuska. – Czekamy na akceptację szefa rządu – to częsta odpowiedź, którą słyszą dziennikarze w nieoficjalnych rozmowach z ministrami lub wiceministrami, gdy pytają, jak będą wyglądały poszczególne ustawy.

Sejm przestawał być miejscem, gdzie uprawia się politykę już kilka lat temu. Im bardziej władza przesuwała się w kierunku Kancelarii Premiera, tym mniej ważnych decyzji podejmowali posłowie. Na początku poprzedniej kadencji w rządzie znajdowało się kilka silnych osobowości, z Grzegorzem Schetyną na czele. Choć wszyscy byli lojalni wobec premiera, istniało kilka ośrodków, grup interesów itp. Od czasu afery hazardowej i przebudowania rządu w kierunku autorskiego gabinetu, co Donald Tusk wprowadził po ostatnich wyborach, całkowicie została uzależniona polityka od jednej osoby: premiera.

Już na początku zeszłej kadencji opozycja i politolodzy mówili o końcu polityki, czy też używali modnego wówczas słowa postpolityka. Cóż ono oznaczało? W sytuacji konfliktu z mającym dość dużą siłę blokowania rządu prezydentem Lechem Kaczyńskim Tusk skupił się bardziej na zarządzaniu zbiorowymi emocjami, które zresztą doskonale odczytywał, niż na zarządzaniu krajem. Nawet ówczesne otoczenie premiera przyznawało, że piarowskie triki i absorbowanie opinii publicznej coraz to nowymi emocjonującymi przedsięwzięciami (a to zapowiedź wprowadzenia euro w 2011 roku, kastracji pedofilów, wojny z hazardem, kibicami czy dopalaczami) miały cel bardziej wizerunkowy niż rozwiązywanie realnych problemów. I póki rząd nie dotykał spraw, którymi miliony Polaków w zeszłej kadencji żyły – zawał na kolei w grudniu 2010 roku czy skok na otwarte fundusze emerytalne – ze zbiorowymi emocjami radził sobie bardzo sprawnie.

Radykalizacja  nastrojów

Wielu ekspertów żartowało, że polityka z Sejmu przeniosła się do studia TVN 24 i TVP Info, gdzie toczyły się emocjonujące spory wyrazistych postaci koalicji i opozycji. Sejm był coraz bardziej marginalizowany – dość, że premier decyzję o tym, że nie będzie kandydował na najwyższy urząd w państwie, ogłosił nie posłom, tylko na konferencji prasowej w siedzibie warszawskiej giełdy na tle mapy Europy, na której Polska była jedyną zieloną wyspą. Polityka przeniosła się więc nawet ze studiów telewizji informacyjnych w jedno miejsce – do gabinetu premiera.

Na skutek działań premiera Donalda Tuska polski system polityczny zmienia się w kanclersko-uliczny

Dobrym przykładem było głosowanie ustawy budżetowej. Co roku zmienia się ono w festiwal dobroczynności, gdzie posłowie z różnych partii jednoczą się we wspólnych sprawach – a to dorzucić jakiejś lokalnej uczelni, a to na budowę jakiegoś pomnika, a to dołożyć paręset milionów na budowę warszawskiego metra. Tegoroczne głosowanie ustawy budżetowej wyglądało zupełnie inaczej: niemal wszystkie 350 zgłoszonych poprawek zostało odrzuconych. Przeszło sześć – tych, na których zależało rządowi.

Ale koniec polityki zaczyna mieć też pierwsze efekty społeczne. Jeśli miejscem debaty przestaje być najbardziej demokratyczna z instytucji, czyli Sejm, pytanie, jak będzie dalej wyglądał proces uzgodnień. Wielu ministrów dobrze wywiązuje się z zadania uzgadniania z zainteresowanymi środowiskami projektów zmian. Ale że system konsultacji społecznych nie działa jak należy, mogliśmy się przekonać ostatnio w przypadku porozumienia ACTA. Gdy miejscem debaty przestaje być parlament, zaczyna się stawać nim ulica.

Również wcześniejszy bunt, którego doświadczył rząd – bunt lekarzy, aptekarzy i panika pacjentów w związku z ustawą refundacyjną – miał związek ze sposobem przyjmowania ustawy. W wielkim tempie pracy nad reformą ani opozycja, ani samorządy medyczne nie zdążyły się zorientować, jak katastrofalne skutki może mieć przyjęcie tej ustawy.

Sęk w tym, że dopiero teraz zaczynają się prace nad trzonem zapowiedzianych przez Tuska w exposé reform. Jeśli premier nie wyciągnie wniosków z konsekwencji zmian ustrojowych, które dzieją się w Polsce, system polityczny zmieni się na kanclersko-uliczny. A jeśli w Polskę uderzy kolejna fala kryzysu, nastroje na ulicach będą się jeszcze radykalizować.

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Wybór Friedricha Merza może przynieść Europie nadzieję
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: O wyższości 11 listopada nad 3 maja
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku