List Jarosława Kaczyńskiego do działaczy PiS, który zapewne nieprzypadkowo wyciekł w weekend do mediów, spotkał się tradycyjnie z ostrą krytyką. Jak napisał np. Marek Migalski w swoim blogu: "To, co należało zrobić, to lekko zaznaczać swoją obecność, bez jadu punktować rząd, proponować jasną i spokojną alternatywę, pokazywać młodych, zdolnych ludzi z PiS, którzy merytorycznie uderzaliby w słabe punkty obecnego gabinetu (inna rzecz, że ich w PiS dzisiaj jak na lekarstwo). Ale jednak prezes postanowił przypieprzyć z grubej rury – mówił coś o Gomułce, o Gierku, o Niemcach".
Straszni spekulanci
To prawda – prezes uderza "z grubej rury", ale też przytacza wiele bardzo trafnych ocen. Nie mam wątpliwości, że większość mediów zwróci uwagę tylko na uderzenia, a pominie merytoryczną krytykę, której ten list jest pełen.
Oczekiwanie, że lider opozycji będzie milczał w sytuacji, kiedy rząd wpadł w porządne tarapaty, a premier na 100 dni swojego rządu próbuje się rozpaczliwe bronić, jest dość absurdalne. Kaczyński używa w swoim liście bardzo ostrego języka. Zaskoczenie? Czy kiedykolwiek, poza jedną kampanią prezydencką, mówił innym językiem?
Jarosław Kaczyński punktuje merytorycznie wszystkie wpadki i słabości rządu. Czasem słusznie i precyzyjnie, czasem z dużą przesadą. Kiedy pisze o rosnącym długu i skutkach tego w postaci zwiększających się kosztów obsługi, o braku działania, o niewybudowanych drogach, rosnącej akcyzie na paliwa, próbie narzucenia ograniczeń na samorządy, które utrudniłyby im inwestycje tylko po to, by ratować rachunek zadłużenia państwa, o zawalonych inwestycjach kolejowych; kiedy opisuje gigantyczny bałagan w aptekach i u lekarzy spowodowany fatalną ustawą refundacyjną, kiedy pisze o sprawie ACTA – trudno odmówić mu racji. Kiedy opisuje stan mediów, bunt młodych ludzi – to dość precyzyjnie przedstawia rzeczywistość. Kiedy przekonuje o pasywności polskich władz w sprawie wyjaśniania katastrofy smoleńskiej – ma pełną rację.
Mam jednak wątpliwości, kiedy pisze o drastycznym obniżaniu naszej pozycji w Europie. Bo choć nie zgadzam się z częścią działań naszej dyplomacji, to trudno mówić o dramatycznym obniżeniu rangi Polski, podczas gdy – cokolwiek by mówić – nasze wskaźniki na tle Europy wyglądają nieźle, a na spotkaniach unijnych nie jesteśmy wcale tak pasywni, jak opisują to krytycy.