Ostatni kryzys gospodarczy spowodował poważne zawirowania w gospodarce światowej. W Europie stał się zaś katalizatorem kolejnego kryzysu, który obnażył słabość monolitu, za jaki uważana była strefa euro. Obszar jednowalutowy, do niedawna postrzegany jako niekwestionowany sukces krajów europejskich, okazał się być nie tylko podatny na kryzysy, ale także mało zdolny do ich przezwyciężenia. Jest to negatywny sygnał dla przyszłości europejskiej integracji gospodarczej i walutowej. Kryzysy są rzeczą normalną, uważaną za zjawiska służące oczyszczaniu istniejących struktur z wadliwie działających elementów, dzięki czemu może powstać nowa lepsza jakość. Kryzys jako taki służy więc rozwojowi gospodarczemu, choć niewątpliwe w krótkim okresie jest dla gospodarek krajowych bardzo bolesnym doświadczeniem. Kryzys zadłużenia, który dotknął część krajów strefy euro ujawnił jednak małą zdolność strefy do współpracy w sytuacjach kryzysowych. Warto pamiętać, że obecna ciężka sytuacja tych krajów nie jest wszak konsekwencją kryzysu – kryzys z całą bezwzględnością pokazał po prostu ich słabości, wśród nich nadmierne zadłużenie publiczne i prywatne. Trudno pojąć, dlaczego poziom zadłużenia publicznego przekraczający 100 proc. PKB, który wcześniej występował w niektórych krajach strefy, nie skłaniał nikogo do refleksji. Czyżby dlatego, że były to europejskie kraje wysoko rozwinięte, a te ex definitione są zawsze wypłacalne? Zapewne takich pytań można by stawiać więcej, jednak celem tego artykułu nie jest dyskusja nad obecnym kryzysem. Kwestia ta została już dogłębnie omówiona w licznych publikacjach. Osobiście zastanawia mnie zupełnie coś innego – dostrzegalna obecnie niemoc krajów europejskich w przezwyciężaniu sytuacji kryzysowej i niechęć do podjęcia debaty nad alternatywnymi możliwościami przebudowy europejskich struktur.
Model integracji dobry na czas gospodarczej prosperity
Kiedy w 1999 roku powstawała Unia Gospodarczo-Walutowa większa część krajów członkowskich nie spełniała wszystkich wymaganych kryteriów konwergencji. Problemem, na który wówczas „przymknięto oko" było nadmierne zadłużenie publiczne, przekraczające wartość referencyjną 60 proc. PKB. Tak krytykowane obecnie nadmierne zadłużenie nie pojawiło się więc nagle. Kolejną problematyczną kwestią było wypełnienie kryteriów konwergencji przez kraje takie jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia. Analiza okresu przed przystąpieniem do UGW pokazuje wyraźnie, że dostosowanie wskaźników do wymaganych wartości następowało w nich w nader szybkim tempie. To rodzi poważną wątpliwość co do trwałości konwergencji realnej i nominalnej w tych krajach. Dążąc do wytyczonego celu stosuje się niekiedy różne metody jego osiągnięcia i nie chodzi tu bynajmniej o kreatywną księgowość wykorzystaną przez niektóre kraje, a o swego rodzaju „spięcie się", które w krótkim okresie pozwala osiągnąć oczekiwane wartości wskaźników, jednak nie niesie ze sobą rzeczywistej przebudowy struktur gospodarczych. Oznacza to, że w skład strefy euro weszły kraje bardzo zróżnicowane pod względem poziomu rozwoju gospodarczego, którym udało się wymagane kryteria wypełnić. Jednocześnie kraje te utraciły jedne z podstawowych narzędzi prowadzenia polityki gospodarczej: politykę kursową i politykę pieniężną. Kryzys, który obecnie trwa, pokazuje z całą ostrością wyjątkowo trudne położenie tych krajów, które będąc w ciężkiej sytuacji gospodarczej nie dysponują praktycznie żadnymi narzędziami, by móc temu przeciwdziałać. Możliwość prowadzenia niezależnej polityki fiskalnej w świetle obecnie zachodzących wydarzeń (negocjacje dotyczące paktu fiskalnego) także staje się znacząco ograniczona, pojawiają się zresztą pytania o skuteczność tej polityki. Z drugiej strony kraje, które szczęśliwie nie doświadczają tak negatywnych skutków kryzysu wykazują coraz mniejszą tolerancję i wsparcie dla pogrążonych w kryzysie sąsiadów. Świadczą o tym dobitnie słowa zniecierpliwienia i nagany kierowane w stronę krajów, które nie dość szybko działają na rzecz niezbędnych reform.
Dodatkowe zamieszanie spowodowane jest mało przejrzystą konstrukcją Unii Europejskiej, w której część krajów tworzy już obszar jednowalutowy, zaś druga część ma status krajów z derogacją, czyli krajów członkowskich UGW, które nie przyjęły jeszcze wspólnej waluty. Ponieważ gros obecnych problemów dotyczy strefy euro, pojawia się problem, kto powinien usiąść do stołu rozmów – czy tylko kraje strefy euro, czy wszystkie kraje członkowskie UE? Czy przyjęte rozwiązania powinny dotyczyć wszystkich krajów UE, czy tylko krajów już posługujących się wspólną walutą? Na tym polu także nie ma jasności, co potęguje skalę i tak już niemałych konfliktów. W chaosie żądań, pretensji, negocjacji i proponowanych reform umyka rzecz ważna, być może nawet najważniejsza z punktu widzenia przyszłości wielkiego europejskiego projektu, za jaki należy znać powołanie obszaru jednowalutowego. Powoli, na naszych oczach, przytłoczona skalą narastających konfliktów, wzajemnych oskarżeń i rosnącej niechęci ginie idea Europy równych i współpracujących ze sobą we wspólnym interesie krajów. Tymczasem właśnie teraz wola takiej współpracy jest w Europie potrzebna jak nigdy dotąd. Nie tylko dlatego, że chwieje się strefa euro. Także dlatego, że w gospodarce globalnej Europa traci na znaczeniu, czego my „eurocentryczni Europejczycy" zdajemy się nie dostrzegać.
Niedokończona integracja
Strefa euro bywa nazywana „niedokończoną integracją". Trudno o celniejsze określenie istniejącego stanu rzeczy. Oczywiście można się teraz zastanawiać, dlaczego konstruktorzy istniejącej unii gospodarczo-walutowej zadecydowali o centralizacji polityki pieniężnej przy jednoczesnym pozostawieniu polityki fiskalnej w gestii krajów członkowskich. Jest to o tyle zaskakujące, że uwarunkowania prowadzenia obu polityk są ze sobą ściśle powiązane. Trudno prowadzić politykę pieniężną na szczeblu ponadnarodowym nie mając żadnego przełożenia na realizowane na szczeblu narodowym polityki fiskalne. Teoretycznie rozsądne prowadzenie polityki fiskalnej przez kraje strefy euro miał gwarantować Pakt Stabilności i Wzrostu, w którym wielką wagę przywiązywano do poziomu deficytu budżetowego krajów członkowskich. Jednak z uwagi na względy polityczne pakt ten przestał działać. Obecnie negocjowane porozumienie, zwane paktem fiskalnym i przedstawione jako novum i wielki sukces, jest niczym innym jak nawiązaniem do rozwiązań, które już były, tylko zostały zarzucone. Swoją drogą pakt fiskalny bywa nazywany także unią fiskalną, która jest kompletnie odmienną konstrukcją nie mającą nic wspólnego z negocjowanymi rozwiązaniami. Co jednak oznacza pojawienie się paktu? Przede wszystkim to, że zdano sobie sprawę z jednego – nie może funkcjonować organizm składający się z wielu krajów, z których każdy prowadzi niezależną politykę fiskalną w sytuacji obowiązywania jednolitej polityki pieniężnej. Nagle stwierdzono, że czas dokończyć integrację. Pytanie tylko, czy wybrano na to właściwy moment?
Składająca się z krajów rozwiniętych strefa euro pogrążona jest w poważnym kryzysie. Wszyscy jak mantrę powtarzają zapewnienia o konieczności pogłębienia współpracy, ale trudno pogłębiać współpracę w sytuacji narastania wzajemnej niechęci. W Europie zawsze były kraje mniej i bardziej zamożne, jednak wypracowane przez lata mechanizmy pozwalały na relatywnie bezkonfliktową koegzystencję. Obecnie widzimy Europę spolaryzowaną wzajemną niechęcią. Istniejące mechanizmy nie sprawdziły się w dobie kryzysu, zaś UE objawiła się jako ugrupowanie państw niezależnie walczących o przetrwanie, w którym zabrakło konstruktywnych rozwiązań na poziomie ponadnarodowym. Teraz także można mieć poważne wątpliwości, na ile proponowane rozwiązania są reprezentatywne dla krajów członkowskich UE, czy też w węższym wymiarze – dla krajów strefy euro. Rzadko słychać opinie takich krajów jak Austria, Holandia, Finlandia czy Słowenia. Powstają poważne wątpliwości, czy jest to dobry moment na pogłębianie integracji w strefie euro. Trudno bowiem wyobrazić sobie chęć krajów do zacieśniania integracji w sytuacji, kiedy nie są w stanie toczyć ze sobą normalnego dialogu. Nie zawsze „ucieczka do przodu" przynosi dobre rezultaty. Tym bardziej, że podstawowa korzyść z przystąpienia do UGW – wzrost poczucia bezpieczeństwa i stabilności gospodarczej, okazała się ułudą.