Pierwszego uhonorowano nawet laurem BCC za znaczące zmniejszenie fiskalnego obciążenia najbogatszych poprzez liniowy podatek dla firm. Co niekoniecznie było niesłuszne, ale na pewno nie lewicowe.
Drugi jest z kolei od podatków praktykiem. Odchodząc z biznesu (a tu jego życiorys przypomina powieściowego Wokulskiego, który, jak pamiętamy, pieniądze zdobył dzięki małżeństwu z bogatą kobietą, a pomnożył mętnymi interesami z zaborczym rządem), sprzedał firmę w jednym z rajów podatkowych, rejestrując to jako darowiznę - należność zaś od obdarowanego jako całkiem niezależną od darowizny pożyczkę. Zero podatku i wszystko zgodnie z prawem - rzecz oczywista, że budzi to szacunek rodzimych biznesmenów, ale niewiele ma wspólnego z postulowaną przez lewicę wrażliwością społeczną.
Będąc takimi do szpiku kości lewicowcami, rywale o przywództwo polskiej lewicy starli się, jak na ringu, na grobie Barbary Blidy. Drugi demonstracyjnie pognał tam z kwiatami, przypadkiem w chwili, gdy akurat przechodzili mimo kamerzyści wszystkich programów newsowych. Pierwszy zaś w rocznicę oskarżył PiS o nadużywanie władzy i krew na rękach.
Ma tupet, bo Kaczyńskiemu i Ziobrze mimo pięciu lat intensywnych starań nadużyć nie udowodniono, on sam zaś odpowiada za stwierdzone prawomocnym wyrokiem bezprawne użycie służb do wymuszenia zmian w zarządzie Orlenu. Na jego szczęście aresztowany prezes nie poczuł się wtedy tak zaszczuty, by popełnić samobójstwo, więc nic nie przeszkadza pozować na obrońcę praworządności.
Jak w reklamie: Polakom gratulujemy lewicy.