Prestiżowe pismo „Internationale Politik", wydawane przez Niemieckie Towarzystwo Polityki Zagranicznej, opublikowało w najnowszym numerze kilka esejów zachodnich publicystów zajmujących się geopolityką. Poproszono ich o ocenę działań dyplomatycznych Berlina w kontekście szerzenia tzw. europejskich wartości.
Gideon Rachman z dziennika „Financial Times" przypomniał, iż w ostatnich latach niemiecki rząd często poświęcał moralność na ołtarzu interesów handlowych - szczególnie w stosunkach z Rosją czy Chinami: „Aby uniknąć podobnych problemów w przyszłości, Niemcy muszą mówić o demokracji i prawach człowieka wyraźnym, stanowczym głosem". Z kolei Judy Dempsey, komentatorka „International Herald Tribune", zauważyła, iż niemieccy przywódcy mają w tym względzie pewne zobowiązania wobec całej Unii. „Europa utraciła w minionej dekadzie dużą część swojej wiarygodności. Niemcy, jako największe państwo UE, powinny przyjąć na siebie rolę lidera w dziedzinie praw człowieka".
Bezwzględni wobec słabszych
Angela Merkel kilkakrotnie dowiodła, iż stać ją na odważne gesty: gdy np. w 2007 roku spotkała się z Dalajlamą, narażając się na krytykę chińskich komunistów. Później bywało z tym różnie: w 2009 roku niemiecki rząd intensywnie zabiegał o zniesienie unijnego embarga na dostawy broni do Uzbekistanu, nałożonego po krwawym stłumieniu przez tamtejszy reżim antyrządowych protestów w Andiżanie. W marcu ubiegłego roku Niemcy nie przyłączyli się do interwencji militarnej NATO w Libii, co przez wielu obserwatorów - także niemieckich - zostało uznane za poważny błąd. W lutym tego roku pani kanclerz przyjmowała nad Szprewą Nursułtana Nazarbajewa, dyktatora Kazachstanu, kraju, z którego Niemcy importują ropę naftową, uran i wiele rzadkich metali.
Niekiedy „obrona wartości" przez berlińskich dyplomatów przybiera formy osobliwe: podczas marcowej wizyty w Tbilisi szef niemieckiego MSZ Guido Westerwelle powiedział, iż jego kraj „wspiera prozachodnie aspiracje" gospodarzy, ale Gruzja „musi najpierw doprowadzić do normalizacji swoich relacji z Rosją. Tak jakby to Gruzja okupowała część Rosji, a nie odwrotnie.
„W ostatnich miesiącach wizerunek Niemiec doznał uszczerbku także z innego powodu: bezwzględnej polityki wobec słabszych partnerów z UE, nieradzących sobie z kryzysem. Niemcy, do niedawna podziwiani przez resztę Europy za swoją pracowitość i rzetelność, zaczęli być oskarżani o arogancję i chęć zdominowania Unii.
Kanclerz Merkel postanowiła zatem przejść do kontrataku i raz jeszcze pokazać Niemcy jako kraj, który zaniesie całemu światu kaganek wolności i demokracji. Trzeba było tylko znaleźć odpowiednią ofiarę, na której można by przetestować „nowe otwarcie w dyplomacji. Trafiło na Ukrainę, rządzoną przez nieodpowiedzialnego i porywczego kacyka, który swoimi brutalnymi działaniami wobec Julii Tymoszenko dał Niemcom pretekst do politycznej ofensywy.
„Napięcie narastało stopniowo: od odwołania wizyty prezydenta Joachima Gaucka w Jałcie, poprzez apele o bojkot Euro, aż po ostrą wypowiedź samej Angeli Merkel z ubiegłego czwartku, gdy nazwała Ukrainę „dyktaturą" i porównała ją do Białorusi.