Moja żona wróciła ze szkolnego zebrania w stanie silnego przerażenia, z oczami jak pięciozłotówki. Każdy, kto ma dzieci w wieku szkolnym zrozumie doskonale, co było tego przyczyną, jeśli powiem, że znaczną część spotkania zajął problem bezpieczeństwa dzieci.
Niby człowiek to wszystko wie, ale co innego wiedzieć ? a co innego nagle zderzyć się z ponurą rzeczywistością szkolnictwa III RP. Przy czym, żeby nie stworzyć mylnego wrażenia: moje akurat córki chodzą do szkoły, jak to się nazywa, „społecznej" (czyli właśnie, gdyby słowa miały w Polsce właściwy sens, publicznej, nie państwowej ani nie prywatnej), do której wszystkie opowiedziane na zebraniu i naprawdę wstrząsające przykłady degeneracji polskiego systemu edukacyjnego jeszcze nie dotarły. Jeszcze ? być może uda się do tego nie dopuścić. Ale to wcale nie będzie dla moich dzieci rozwiązaniem dobrym, bo pilnując ich, chcąc nie chcąc umocnimy w Polsce podział na dwa obiegi edukacyjne. Podział, który od maleńkości naznacza tych lepszych, i tych trwale zepchniętych do motłochu. I tylko głupi rodzic może się cieszyć, że skoro ja swoje pociechy zdołałem wkręcić do lepszego świata, to ten drugi niech się martwi sam o siebie.
Dlaczego? Tytułem dygresji: pisałem kiedyś duży artykuł o elitach II Rzeczpospolitej. Starzy arystokraci opowiadali mi, że nawet w najbogatszych domach istniała wtedy wciąż jeszcze żelazna zasada: do szkoły elementarnej chodziło się ? chyba, że dziecko było wyjątkowo chorowite ? normalnie, wraz ze wszystkimi dziećmi z okolicy. Oczywiście, potem panicz jechał na studia do Bazylei, syn kowala brał się za kowadło, a syn fornala jechał szukać lepszego życia w pobliskim mieście, ale nie do pomyślenia było hodowanie dziecka, jak dziś, od najmniejszych lat w odseparowanym od reszty świata rezerwacie dla bogaczy. Jeśli ktoś nie rozumie dlaczego tak robiono, niech się zastanowi.
Opowieści o buszujących po warszawskich szkołach dilerach, o terroryzujących je gangach, o pobiciach, gwałtach i zastraszeniu nie tylko dzieci, ale i pedagogów, dotyczą być może jednostkowych przypadków, w końcu ekscesy mogą się trafić wszędzie. Cóż, poszukajmy danych policyjnych. Ostatnie, jakie znalazłem w archiwum prasowym, dotyczą roku 2011.
W roku 2007 policja odnotowała w szkołach 17,5 tysiąca przestępstw. W roku 2011 ? 28 tysięcy. Wzrost o 60 procent.