Kto przeprosi Romana Giertycha?

Subotnik Ziemkiewicza

Publikacja: 04.08.2012 14:05

Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Moja żona wróciła ze szkolnego zebrania w stanie silnego przerażenia, z oczami jak pięciozłotówki. Każdy, kto ma dzieci w wieku szkolnym zrozumie doskonale, co było tego przyczyną, jeśli powiem, że znaczną część spotkania zajął problem bezpieczeństwa dzieci.

Niby człowiek to wszystko wie, ale co innego wiedzieć ? a co innego nagle zderzyć się z ponurą rzeczywistością szkolnictwa III RP. Przy czym, żeby nie stworzyć mylnego wrażenia: moje akurat córki chodzą do szkoły, jak to się nazywa, „społecznej" (czyli właśnie, gdyby słowa miały w Polsce właściwy sens, publicznej, nie państwowej ani nie prywatnej), do której wszystkie opowiedziane na zebraniu i naprawdę wstrząsające przykłady degeneracji polskiego systemu edukacyjnego jeszcze nie dotarły. Jeszcze ? być może uda się do tego nie dopuścić. Ale to wcale nie będzie dla moich dzieci rozwiązaniem dobrym, bo pilnując ich, chcąc nie chcąc umocnimy w Polsce podział na dwa obiegi edukacyjne. Podział, który od maleńkości naznacza tych lepszych, i tych trwale zepchniętych do motłochu. I tylko głupi rodzic może się cieszyć, że skoro ja swoje pociechy zdołałem wkręcić do lepszego świata, to ten drugi niech się martwi sam o siebie.

Dlaczego? Tytułem dygresji: pisałem kiedyś duży artykuł o elitach II Rzeczpospolitej. Starzy arystokraci opowiadali mi, że nawet w najbogatszych domach istniała wtedy wciąż jeszcze żelazna zasada: do szkoły elementarnej chodziło się ? chyba, że dziecko było wyjątkowo chorowite ? normalnie, wraz ze wszystkimi dziećmi z okolicy. Oczywiście, potem panicz jechał na studia do Bazylei, syn kowala brał się za kowadło, a syn fornala jechał szukać lepszego życia w pobliskim mieście, ale nie do pomyślenia było hodowanie dziecka, jak dziś, od najmniejszych lat w odseparowanym od reszty świata rezerwacie dla bogaczy. Jeśli ktoś nie rozumie dlaczego tak robiono, niech się zastanowi.

Opowieści o buszujących po warszawskich szkołach dilerach, o terroryzujących je gangach, o pobiciach, gwałtach i zastraszeniu nie tylko dzieci, ale i pedagogów, dotyczą być może jednostkowych przypadków, w końcu ekscesy mogą się trafić wszędzie. Cóż, poszukajmy danych policyjnych. Ostatnie, jakie znalazłem w archiwum prasowym, dotyczą roku 2011.

W roku 2007 policja odnotowała w szkołach 17,5 tysiąca przestępstw. W roku 2011 ? 28 tysięcy. Wzrost o 60 procent.

W tym o 51 procent wzrosła liczba przestępstw związanych z narkotykami, o 57 procent liczba bójek i pobić, o 149 procent liczba rozbojów.

Jako się rzekło, pełnych danych za rok 2012 jeszcze nie ogłoszono (może i w ogóle ich rząd nie ogłosi, to chyba jedyne, co może zrobić), ale pewne pojęcie, jak się one zapowiadają można sobie wyrobić nie tylko z rozmów z nauczycielami (zgadnijcie Państwo, jakie są ich opinie) ale także i z danych cząstkowych. Na przykład, ostatnia z podanych tu statystycznych rubryk: podczas gdy przez cały rok 2011 odnotowano w podstawówkach i gimnazjach 5760 rozbojów, to w samym tylko I kwartale roku 2012 już znacznie ponad połowę więcej ? 3842.

Oszczędzę Państwu dalszych liczb, kto chce, znajdzie je bez trudu w sieci ? „Rzeczpospolita" omawiała wspomniany tu raport za rok 2011 w jednym z wydań styczniowych. Generalnie, ze statystyk wynika, że przestępczość i przemoc w polskich szkołach narastają w Polsce od lat, z jednym jedynym wyjątkiem. Owym jedynym rokiem, kiedy odnotowano ich spadek był właśnie przyjęty tu za punkt odniesienia rok 2007.

A jakimże to cudem w roku 2007 udało się na chwilę to, co się nijak wcześniej, a już zwłaszcza później, udać nie chciało? Ano, kto jeszcze pamięta, panowała wtedy duszna atmosfera rządów PiS, a ministrem edukacji był straszny faszysta Roman Giertych, który wprowadził w podległych sobie szkołach program „zero tolerancji dla przemocy". I owa przejściowa poprawa statystyk to właśnie efekt krótkotrwałego działania tego programu.

Krótkotrwałego, bo potem przyszła światła PO i zgodnie z ideologią „europejskiej normalności" program „zero tolerancji" zastąpiła programem „przyjazna szkoła". To oczywiście tylko nazwy, ale nazwy, jakie sobie politycy wybierają, mówią coś o ich zasadach. Program „przyjazności" szkół polegał na przyjęciu wobec przemocy w szkołach tej samej postawy, co wobec wszystkich innych patologii: a róbta sobie co chceta, nas obchodzi tylko wizerunek władzy.

Działali w ten sposób Tusk i jego pani minister na zamówienie lewicowych mediów, zaczadzonych naiwnie pojmowaną „europejskością" i „postępem". Tych właśnie, które patronowały rozwydrzonej gówniarzerii, demonstrującej pod hasłami „Giertych do wora, wór do jeziora", a nawet „odważnym" nauczycielom organizującym szczeniaków pod sztandarem „Giertych won". Tych, które miesiącami prowadziły nagonkę na pomysł szkolnych mundurków. I które pod pretekstem przesunięcia „Trans-Atlantyku" z listy lektur obowiązkowych na listę lektur uzupełniających urządziły ze stadem swoich pożytecznych idiotów taką histerię, jakby Gombrowicza „zakazano" (co zresztą właśnie głosiły) i spalono na wielkim stosie usypanym z zakazanych książek przez jakieś pisowskie SA (co starały się zasugerować). Dziś, mówiąc nawiasem, Gombrowicza nie znajdziesz już ani na liście obowiązkowej, ani na uzupełniającej, ale że teraz „zakazał" go ich ukochany „Tusku musisz", to salony nabrały wody w gęby.

Oczywiście, fakt, że władza działała pod naciskiem lewackich idiotów, którzy w III RP skolonizowali wiodące media tak samo jak na Zachodzie, nie zdejmuje odpowiedzialności z Tuska. Eksplozja przemocy w szkołach to tylko drobna część szkód, jakie wyrządził on polskiej edukacji, a szkody te to tylko drobna część szkód, jakie w ogóle wyrządził Polsce i za które, mam wciąż tę nadzieję, w końcu zostanie mu wystawiony rachunek. Ale wypada, choćby retorycznie, zadać wszystkim medialnym mędrkom, którzy tak intensywnie gęgali o „przyjaznej szkole" tytułowe pytanie. Choć odpowiedź jest z góry znana. A czy ktoś przeprosił śp. Gosiewskiego za wszystkie te brednie i szyderstwa z peronu we Włoszczowej, gdy okazało się, że był on jednak udanym pomysłem nie tylko z punktu widzenia kolei, ale też dobrym nabytkiem dla okolicy, odwracając w niej ogólny w III RP trend do marginalizowania i jałowienia prowincji?

Co ciekawe, według ogłoszonych czas pewien temu badań spośród wszystkich oczekiwań jakie polscy rodzice stawiają szkole, właśnie zapewnienie bezpieczeństwa jest tym pierwszym i najważniejszym. Trudno w to uwierzyć, patrząc na sondażowe słupki odpowiedzialnej za to szkolne bezhołowie władzy. Chyba, że naprawdę dla większości polskich rodziców dobro własnych dzieci jest daleko mniej ważne od tego, żeby Lech Kaczyński nie doczekał się pomnika w centrum Warszawy. Bo ze wszystkich obietnic PO tylko ta jedyna pozostaje wiarygodna.

Moja żona wróciła ze szkolnego zebrania w stanie silnego przerażenia, z oczami jak pięciozłotówki. Każdy, kto ma dzieci w wieku szkolnym zrozumie doskonale, co było tego przyczyną, jeśli powiem, że znaczną część spotkania zajął problem bezpieczeństwa dzieci.

Niby człowiek to wszystko wie, ale co innego wiedzieć ? a co innego nagle zderzyć się z ponurą rzeczywistością szkolnictwa III RP. Przy czym, żeby nie stworzyć mylnego wrażenia: moje akurat córki chodzą do szkoły, jak to się nazywa, „społecznej" (czyli właśnie, gdyby słowa miały w Polsce właściwy sens, publicznej, nie państwowej ani nie prywatnej), do której wszystkie opowiedziane na zebraniu i naprawdę wstrząsające przykłady degeneracji polskiego systemu edukacyjnego jeszcze nie dotarły. Jeszcze ? być może uda się do tego nie dopuścić. Ale to wcale nie będzie dla moich dzieci rozwiązaniem dobrym, bo pilnując ich, chcąc nie chcąc umocnimy w Polsce podział na dwa obiegi edukacyjne. Podział, który od maleńkości naznacza tych lepszych, i tych trwale zepchniętych do motłochu. I tylko głupi rodzic może się cieszyć, że skoro ja swoje pociechy zdołałem wkręcić do lepszego świata, to ten drugi niech się martwi sam o siebie.

Pozostało 81% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?