Jesteśmy uzależnieni od państwa. Nie tylko od przepisów i urzędników. Także materialnie. Jak mówi Matthew Spalding z Heritage Foundation, konserwatywnego think tanku w Waszyngtonie, „w kulturze zależności bieda staje się pułapką, a beneficjenci są w niej uwięzieni". To uzależnienie osłabia ducha osobistej i społecznej odpowiedzialności.
Państwo zamiast rodziny
Kiedyś społeczne zobowiązania miały rodziny, sąsiedzi, wspólnoty religijne, lokalne społeczności i inne instytucje społeczeństwa obywatelskiego. Dziś wiele usług i form pomocy przejęło państwo rozbijając ducha solidarności. Kiedyś relacje między potrzebującymi a pomagającymi były dwustronne: pomagamy ci byś stanął na nogi i potem sam mógł pomóc komuś w potrzebie. Teraz relacja jest jednostronna. Anonimowy beneficjent bierze kasę od anonimowego urzędnika. Koniec, kropka.
Niektóre z form państwowej pomocy prowadzą wręcz do patologicznych efektów – utrwalają bezrobocie czy zachęcają do tworzenia niepełnych rodzin, czego efektem są gorsze wyniki w edukacji dzieci i wyższa przestępczość. I wreszcie na koniec: historia zna przykłady państw, w których uzależnienie od rządu doprowadziło do upadku systemu republikańskiego.
Heritage Foundation, z której materiałów zaczerpnąłem ideologię przeciwników uzależnienia od państwa, co rok publikuje indeks zależności od rządu. W tym roku był on 15-krotnie wyższy niż w 1962 r. Jego wartość wykazuje niesamowitą dynamikę, ale niewiele mówi o skali zjawiska. Tę pokazuje liczba beneficjentów różnych form pomocy państwowej czy też „uzależnionych" Amerykanów. W 1962 roku było ich 21,7 mln, w tym roku 67,3 mln. Do nich można dodać 22,5 mln pracowników sektora publicznego, o 3 mln więcej niż 15 lat temu.
Do obliczenia indeksu analitycy Heritage wykorzystują dane dotyczące pomocy mieszkaniowej, ochrony zdrowia, pomocy społecznej, ubezpieczeń społecznych, pomocy dla studentów oraz dotacji i dopłat dla rolników. By nie zawyżyć liczby uzależnionych, starają się odszukać przypadki uzyskiwania świadczeń z wielu źródeł.