Jarosław Gowin na cienkiej linie

Jarosław Gowin nie jest drugim Lechem Kaczyńskim, ale warto pamiętać, że historia PiS zaczęła się od popularności, jaką zdobył tragicznie zmarły prezydent w resorcie sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka – pisze publicysta

Publikacja: 05.03.2013 18:27

Łukasz Warzecha

Łukasz Warzecha

Foto: Fotorzepa, Magdalena Jodłowska Magdalena Jodłowska

Część komentatorów i twardych wyborców prawicy wyraża się o nim z pogardą: lawirant, pływak, mięczak. Po poniedziałkowej konferencji premiera, który ogłosił, że Gowin zostaje w rządzie, takie opinie były szczególnie częste. „Gowin położył uszy po sobie, dał się sponiewierać, przegrał”. On sam napisał na Twitterze: „Nie uważam się za chojraka, ale chłodnego realistę politycznego”. Przypadek Jarosława Gowina każe na nowo postawić pytanie o granice kompromisu i pragmatyzmu w polityce.

Gowin i związani z nim ludzie na moment stali się bohaterami prawej strony, gdy sprzeciwili się solidarnie skierowaniu do prac w komisjach sejmowych wszystkich zaprezentowanych w parlamencie projektów ustaw o związkach partnerskich. Szybko jednak tę pozycję stracili, a przynajmniej stracił ją sam Gowin, gdy z mediów popłynął komunikat: „Gowin przyznaje się do błędu”.

Komunikat był wynikiem klasycznej manipulacji, bo w istocie minister sprawiedliwości przyznał się jedynie do błędu w procedurze konsultacji z szefem rządu stanowiska, jakie przedstawił w Sejmie, mówiąc o niekonstytucyjności związków partnerskich. Był to klasyczny kazuistyczny manewr: Gowin niby przepraszał, ale wcale nie za swoje słowa. Nie była to w żadnym wypadku zmiana stanowiska.

Punkt zakotwiczenia

Niedługo później zwolennicy politycznego maksymalizmu wytknęli Gowinowi, że zagłosował przeciwko odebraniu Stefanowi Niesiołowskiemu immunitetu. Gdyby decyzja była inna, mogłoby dojść do procesu, jaki posłowi PO chce wytoczyć Zuzanna Kurtyka w związku z jego stwierdzeniem, iż rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej powinny zwrócić pieniądze za sekcje zwłok.

Ostatnie starcie z premierem również wywołało krytykę. Gowin miał – zdaniem maksymalistów – okazać słabość, nie podając się do dymisji. Co jednak w praktyce miałaby mu ta dymisja dać – nie wiadomo. Bo przecież na pochwały twardych zwolenników opozycji i tak by sobie nie zasłużył.

Jedna z definicji polityki mówi, iż jest to sztuka realizacji tego, co możliwe. To definicja bardzo konserwatywna, którą zdaje się podzielać Jarosław Gowin zgodnie z własną deklaracją, iż uważa się za realistę. Mając konserwatywny punkt widzenia, trzeba sobie zadać kilka pytań.

Po pierwsze, czy z punktu widzenia interesu państwa, z punktu widzenia uchronienia go przed szkodliwymi eksperymentami światopoglądowymi i nie tylko obecność polityka takiego jak Gowin w partii rządzącej jest korzystna?

Po drugie, jaką korzyść z tego samego punktu widzenia można by osiągnąć, gdyby Gowin, zamiast balansować, postawił sprawę na ostrzu noża, doprowadzając do ostrej konfrontacji z liderem skutkującej na obecnym etapie niemal na pewno wyrzuceniem go na margines?

Po trzecie, do jakiego momentu obecność Gowina w PO ma sens i znaczenie i do którego momentu określanie się przez niego mianem konserwatysty jest zasadne?
Najpierw jednak trzeba stwierdzić, że zachowanie ministra sprawiedliwości w ostatnich miesiącach jest całkowicie racjonalne i zrozumiałe. Gowin jest dziś jednym z największych zagrożeń dla Donalda Tuska. Zarazem jednak jest zbyt słaby, a jego grupa zbyt mało spójna, połączona zbyt słabą lojalnością, aby doprowadzić do wewnątrzpartyjnego puczu i na nim skorzystać. Taki przewrót mógłby się dokonać – choć nie jest powiedziane, że jego wynik byłby dla Gowina korzystny – gdyby złożyły się na to jakieś zewnętrzne okoliczności.
Wśród czynników możliwych do przewidzenia najbliższym są wybory do Parlamentu Europejskiego w przyszłym roku. Co oczywiście nie znaczy, że z jakiegoś powodu okoliczności nie okażą się sprzyjające już wcześniej. Gowin musi do tego czasu walczyć o zachowanie swojej pozycji i scalanie frakcji. Nie może pozwolić sobie na utratę stanowiska, bo – wbrew planom Tuska – okazało się ono dla niego solidnym punktem zakotwiczenia i daje spore możliwości wypracowywania poparcia.

Jarosław Gowin nie jest wprawdzie drugim Lechem Kaczyńskim, ale warto pamiętać, że historia PiS zaczęła się właśnie od popularności, jaką zdobył tragicznie zmarły prezydent w resorcie sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka.

Gowin musi zatem bardzo ostrożnie kroczyć po cienkiej linie, którą dodatkowo kołysze lider partii. To oznacza opór w jednych sprawach – zwłaszcza tych pozwalających budować wizerunek, jak związki partnerskie – a odpuszczenie w innych, drobniejszych, a czasem ważnych dla partii, jak immunitet Niesiołowskiego.

Spróbujmy teraz odpowiedzieć sobie na zadane wcześniej pytania. Odpowiedź na pierwsze z nich zależy od tego, czy przyjmiemy perspektywę lojalności partyjnych, czy perspektywę państwa jako całości. Ja opowiadam się zdecydowanie za tym drugim sposobem rozumowania. Platforma jest niewątpliwie siłą dla państwa destrukcyjną, a jakość sprawowanych przez nią rządów jest fatalna.

Uciekający horyzont

Rzeczywistość polityczna wygląda jednak tak, że – o ile nie dojdzie do jakichś nieprzewidzianych, gwałtownych ruchów – PO ma zapewnione rządy co najmniej do końca tej kadencji. Skoro tak, to każdy czynnik zmniejszający ich szkodliwość dla państwa jest pozytywny. Gowin ze swoją frakcją taką funkcję spełnia.

Tu pojawia się kontrargument, że paradoksalnie jego obecność w PO przynosi jednak szkody, bo legitymizuje tę partię wśród bardziej umiarkowanych wyborców o centrowo-konserwatywnych zapatrywaniach. Warto przejść do drugiego pytania: czy zatem wyjście Gowina z PO (w taki czy inny sposób) oznaczałoby natychmiastowe tąpnięcie tej partii w sondażach lub w znaczący sposób przyspieszyłoby koniec jej rządów? A więc – czy per saldo przyniosłoby korzyść państwu? Odpowiedź brzmi: nie.

Nie sposób ocenić – nie mamy takich sondaży – za jaką część poparcia dla Platformy odpowiada dziś jej konserwatywna frakcja. Jedyny chyba jak dotąd sondaż, który uwzględniał hipotetyczną partię Gowina jako odrębną siłę, dawał jej ledwo 4 procent poparcia. Przy czym można założyć, że te 4 procent nie zostałoby w całości odebranych PO. To prowadzi do wniosku, że brak Gowina w Platformie mógłby dla niej oznaczać spadek poparcia w granicach błędu. Jego odejście nie zachwiałoby pozycją partii rządzącej. Czemu zatem mogłoby służyć z punktu widzenia interesu państwa? Nie wiadomo.

Z punktu widzenia rachunku strat i korzyści lepiej mieć Gowina w Platformie niż poza nią. Choćby jako wymownego rzecznika konserwatywnych racji, który w przyszłości może swoją pozycję znacznie wzmocnić i popchnąć tę partię ponownie w prawą stronę. Ponownie – bo przecież pierwotnie PO była tworzona jako partia konserwatywno-liberalna. Dziś, po latach Tuskowego przywództwa, jawi się raczej jako ugrupowanie liberalno-lewicowe.

Przy tym wszystkim trzeba jednak poczynić ważne zastrzeżenie, przechodząc tym samym do odpowiedzi na pytanie trzecie. Nawet tym politykom, którzy są autentycznie przywiązani do swojej publicznej misji, może się zdarzyć wpadnięcie w pułapkę uciekającego horyzontu. Na czym ona polega? Polityka jako sztuka osiągania rzeczy możliwych wymaga kompromisów na co dzień. Nie ma w niej miejsca dla maksymalistów i dogmatyków. Tacy są albo skrajnie nieskuteczni, albo stają się satrapami.

Lecz polityk, który swoją misję traktuje serio, musi mieć zawsze konkretny cel, stanowiący zarazem ostateczną granicę kompromisu. Może ustąpić w 99 innych sprawach, ale w tej jednej, dla niego najważniejszej, ustąpić nie może. Ta granica powinna być jasna nie tylko dla niego samego, ale też dla jego sympatyków. Wtedy kolejne pragmatyczne ustępstwa staną się dla nich zrozumiałe i zasadne.

Pułapka uciekającego horyzontu polega na tym, że w imię realizacji kiedyś jakichś bliżej niesprecyzowanych racji idzie się na coraz większe kompromisy, których cel przestają dostrzegać w końcu nawet najwierniejsi zwolennicy. Ustępstwa przestają mieć sens, ponieważ płaci się nimi za coś mglistego, nieokreślonego. Nie wiadomo właściwie, czemu mają służyć. Wydaje się, że w taką pułapkę wpadł onegdaj PiS i Jarosław Kaczyński, zapraszając do rządu Andrzeja Leppera w celu walki z bliżej niesprecyzowanym „układem”.

Dociskanie cierpliwego

Jarosław Gowin nie jest na razie graczem na tyle wyeksponowanym, aby odpowiedź na pytanie o jego ostateczny cel była paląca, ale jako że do roli pierwszoplanowej aspiruje, powinien się zacząć nad tym zastanawiać już teraz. Tkwi w tym paradoks, bo wyraźne określenie granicy będzie oczywiście prowokować Tuska, by popchnąć Gowina do ściany, zmuszając go do przekroczenia tej jedynej ważnej bariery. Minister sprawiedliwości musiałby wówczas albo się złamać – byłby to koniec jego wiarygodności – albo odejść – co dziś oznaczałoby dla niego marginalizację.

Tuskowi takie dociskanie nie sprawia żadnego problemu. Wszak sam już od dawna jest politykiem całkowicie magmowym, pozbawionym jakichkolwiek wyrazistych celów. Dla niego granice kompromisu nie istnieją. Momentem próby może być tworzenie nowego projektu ustawy o związkach partnerskich, którego główną funkcją nie będzie już wcale dopieszczenie liberalnej mniejszości, ale jedynie wyklarowanie sytuacji wewnątrz partii.

Jarosław Gowin zmuszony jest działać z wielkim wyczuciem. Wydaje się jednak, że ma przynajmniej jedną cechę, która jest tu bardzo pomocna: jest cierpliwy, a czas zdaje się grać na jego korzyść.

Autor jest komentatorem dziennika „Fakt”

Część komentatorów i twardych wyborców prawicy wyraża się o nim z pogardą: lawirant, pływak, mięczak. Po poniedziałkowej konferencji premiera, który ogłosił, że Gowin zostaje w rządzie, takie opinie były szczególnie częste. „Gowin położył uszy po sobie, dał się sponiewierać, przegrał”. On sam napisał na Twitterze: „Nie uważam się za chojraka, ale chłodnego realistę politycznego”. Przypadek Jarosława Gowina każe na nowo postawić pytanie o granice kompromisu i pragmatyzmu w polityce.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?