Hugo Chavez. Relikt zimnej wojny

Na dyplomatycznych salonach traktowano Hugo Chaveza albo jako groźnego demagoga, albo zwyczajnego pajaca. Jego werbalne ADHD połączone z ignorancją i wiarą we własną propagandę było nie do strawienia – pisze publicysta

Publikacja: 07.03.2013 18:48

Jarosław Gugała

Jarosław Gugała

Foto: Fotorzepa, Mateusz Dąbrowski MD Mateusz Dąbrowski

Wenezuela ma teraz dwie drogi. Pierwsza prowadzi na coraz dalsze manowce „boliwariańskiej rewolucji”, jak Hugo Chavez lubił nazywać swoje rządy; druga to jakaś forma kapitalizmu. Pierwszą utożsamia namaszczony przez Chaveza wiceprezydent Nicolas Maduro, który w dniu śmierci swego szefa oskarżył Stany Zjednoczone o spisek i zarażenie go śmiertelną chorobą. Drugą – przedstawiciele głodnej władzy opozycji.

Schedą po rządach Chaveza jest trudna sytuacja gospodarcza, wysoka inflacja, kryzys energetyczny, uzależnienie kraju od cen ropy naftowej oraz rozbuchane oczekiwania biednych mas, którym zmarły 5 marca prezydent serwował przysłowiową rybę i których nie nauczył posługiwać się wędką.

Zmasowana propaganda zrobiła swoje. Miliony Wenezuelczyków wierzy w opiekuńczość i mądrość Chaveza. I wielu z nich szczerze go opłakuje. Świadomość jego prawdziwej roli oraz stanu gospodarki i państwa po jego rządach jest w społeczeństwie niewielka. Narzucają się skojarzenia z Polakami opłakującymi przed laty śmierć Stalina.

Każdy następny przywódca Wenezueli, który będzie chciał rządzić jak mąż stanu, myślący nie o utrzymaniu władzy, tylko o niezbędnych reformach gospodarki i państwa oraz o zbudowaniu pełnej demokracji i społeczeństwa obywatelskiego, będzie musiał się zetrzeć z populistyczną spuścizną Chaveza.

A jest to nie tylko spora część społeczeństwa, zdemoralizowana i ogłupiona lewacką propagandą. Jest nią także pusta kasa państwa i jednowymiarowość gospodarki opartej na dochodach ze sprzedaży ropy naftowej. A także kamaryla Chaveza, która z pewnością łatwo władzy nie odda.

Można zakładać, że próba demontażu systemu autorytarnego skończy się ogromną falą konfliktów i niezadowolenia. Liczba nadużyć, malwersacji i przestępstw ludzi Chaveza nie jest znana i może wyjść na jaw dopiero wówczas, gdy zostaną odsunięci od władzy i gdy odrodzą się zniszczone przez Chaveza niezależne media. Chęć może rozpalić ogień społecznego konfliktu. Zaprószyć go w kraju, gdzie władza przez kilkanaście lat szczuła przeciwko sobie różne grupy społeczne – nie będzie trudno.

Karykatura rządów

Po latach angażowania się w tak zwaną oś zła i manifestowania podziwu i sympatii dla takich postaci, jak: były dyktator Iraku Saddam Husajn, Libijczyk Muammar Kaddafi, owładnięty nienawiścią do Izraela i Stanów Zjednoczonych prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad, nikaraguańscy kumuniści z Danielem Ortegą na czele, no i oczywiście bracia Castro, których Kuba była dla Chaveza wzorem do naśladowania, Wenezueli trudno będzie przekonać świat, że jest wiarygodnym partnerem. Niechęć do Stanów Zjednoczonych łączyła Chaveza również z Władimirem Putinem oraz komunistami z Chin.

W Ameryce Łacińskiej oprócz komunistów kubańskich i nikaraguańskich najbliższym sojusznikiem Chaveza był boliwijski populista Evo Morales. Z wieloma innymi politykami deklarującymi się jako lewicowcy Chavez zachowywał na pokaz dobre, a nawet serdeczne relacje.

Jednak żegnająca go ze łzami w oczach brazylijska prezydent Dilma Rousseff zdaje sobie doskonale sprawę z tego, czym jest Wenezuela Chaveza i jak niską wartość mają jego populistyczne rządy. To, co zrobił w Wenezueli, jest ponurą i pokraczną karykaturą wielkich pozytywnych osiągnięć rządów lewicowego prezydenta Luiza Luli Da Silvy w Brazylii.

Triumf populizmu

W Wenezueli zatriumfował najgorszy rodzaj populizmu. Wenezuela jako piąty na świecie producent ropy naftowej nie zbudowała za miliardy petrodolarów solidnych podstaw rozwoju. Dochody z ropy były wydawane bez jakiejkolwiek kontroli ze strony demokratycznych instytucji państwa i w dużej mierze marnotrawione. Wszystko zależało od kaprysów i widzimisię samego Chaveza. Ten potencjalnie bardzo bogaty kraj stał się importerem większości podstawowych produktów. Ogromne dochody z ropy były wydawane bez ładu i składu na stypendia dla biednych, których uzależniły od pomocy społecznej na długie lata.

Miliony Wenezuelczyków wierzą w opiekuńczość i mądrość Chaveza

Tymczasem niszczała infrastruktura i podupadały wszystkie dziedziny gospodarki poza przemysłem naftowym. Fatalny stan dróg, energetyki, upadek kultury prawnej, emigracja przedstawicieli klasy średniej oraz wolnych zawodów stwarzają coraz gorsze warunki do prowadzenia działalności gospodarczej. Do tego trzeba dołożyć powszechną korupcję i polityczną niestabilność. Do tej tragicznej sytuacji doszła w ostatnich latach klęska suszy, która uderzyła w rolnictwo i energetykę. Zdewastowane sieci przesyłowe i niemodernizowana infrastruktura wymagają natychmiastowych gigantycznych inwestycji.

Jednak reżim wolał wydawać miliardy na subsydiowanie swoich zagranicznych sojuszników oraz kupowanie głosów biedoty, dzięki której utrzymywał się przy władzy. Elementem tej polityki było również wspieranie maoistowskiej partyzantki i gangów narkotykowych w sąsiedniej Kolumbii.

Turbokapitalizm

Pajacowanie w telewizji i opowiadanie propagandowych bredni na użytek wewnętrzny nie szkodziło Wenezueli tak bardzo jak podobne zachowania Chaveza na forum międzynarodowym. Używanie języka komunistycznej propagandy z okresu stalinowskiego izolowało kraj i skazywało na towarzystwo z kręgu „osi zła”.

Na dyplomatycznych salonach traktowano Chaveza albo jako groźnego demagoga, albo zwyczajnego pajaca. Jego werbalne ADHD połączone z ignorancją i wiarą we własną propagandę było nie do strawienia dla przedstawicieli cywilizowanego świata.

Jego rządy będą kosztowały Wenezuelczyków drogo. A wychodzenie z zacofania, w które wepchnął swój kraj, będzie niezwykle bolesne. Ten ból będzie jednak paradoksalnie doskonałym paliwem dla legendy Chaveza jako obrońcy ludu. Lud nie ma bowiem szansy zrozumieć, że to przez zmarłego prezydenta stracił prawdziwą szansę na dobrobyt i godne życie.

Skąd wziął się ten typ populizmu? Jak to możliwe, że w XXI wieku, w dobie Internetu, mógł odnosić polityczne sukcesy ktoś posługujący się zapomnianym w innych częściach świata językiem totalitarnej propagandy?

Przyczyny sukcesu Chaveza są dwie. Pierwsza z nich to zdegenerowana forma oligarchicznego kapitalizmu, która służy jedynie zyskom właścicieli kapitału. W Ameryce Łacińskiej tego typu rządy dominowały przez dziesięciolecia. Powodowały wykluczenie ogromnych sektorów społecznych, powszechną biedę, analfabetyzm i zacofanie. Oddawały całe kraje spekulacyjnemu kapitałowi.

Kontrast między poziomem życia oligarchii a biednych powodował i powoduje do dziś napięcia w każdej chwili grożące wybuchem. W takim systemie masy nie mają głosu. Mogą mówić za nich jedynie lepiej wykształceni przedstawiciele klasy średniej, dla których system ma tylko śmieciowe umowy o pracę, ograniczone prawa obywatelskie, zamknięte drogi awansu i rozczarowanie skorumpowaną polityką.

Oficjalnie mówi się o wolnym rynku, a w rzeczywistości mamy do czynienia z polityczną dyktaturą kapitału skupionego na pomnażaniu zysków i zostawiającego problemy społeczne słabym państwom. Rolą państwa w krajach Trzeciego Świata bywa jedynie stwarzanie jak najkorzystniejszych warunków do inwestycji międzynarodowych korporacji, które po wyczerpaniu ekstensywnych i niszczących środowisko naturalne sposobów zwiększania zysku przerzucają się do innych krajów.

Turbo- czy casinokapitalizm, rozpowszechniony i zupełnie bezkarny w Trzecim Świecie, jest paliwem dla populistów pokroju Hugo Chaveza.

Rewolucyjny ferment

Innym czynnikiem, który dał w efekcie postać Hugo Chaveza, była zimna wojna w Ameryce Łacińskiej.

Po komunistycznej emancypacji Kuby, Związek Radziecki przystąpił do planu podboju kontynentu. Próba zainstalowania na Kubie rakiet zdolnych do przenoszenia głowic nuklearnych spowodowała, że świat stanął na krawędzi wojny atomowej. Pod międzynarodową presją Sowieci wycofali swoje rakiety z wyspy. Jednak nie porzucili panu skolonizowania południa Ameryki. Stworzyli na Kubie i w kilku krajach Europy Wschodniej ośrodki szkoleniowe dla rewolucyjnych dywersantów. Zmasowali akcję propagandową skierowaną przeciwko Stanom Zjednoczonym utożsamianym z niesprawiedliwym ustrojem panującym na kontynencie. Zdegenerowanej formie latynoskiego kapitalizmu przeciwstawili propagandowy obraz sprawiedliwości społecznej i dobrobytu w Związku Radzieckim i krajach tak zwanej demokracji ludowej.

Te hasła padały na chłonny grunt. W środowiskach studenckich i naukowych, wśród klasy średniej i wśród świadomych związkowców zapanował rewolucyjny ferment. Podsycały go liczne publikacje, książki i filmy przedstawicieli lewicowych kręgów europejskich intelektualistów, zjednoczonych w krytyce ówczesnego kapitalizmu. Kusząca „ziemia obiecana”, która wyłaniała się zza żelaznej kurtyny dzięki zręcznej propagandzie obozu realnego socjalizmu, wydawała się alternatywą dla skorumpowanego oligarchicznego i nieludzkiego kapitalizmu.

Tysiące ludzi dobrej woli, dyskryminowanych w swoich krajach, zaczęło szukać nowych dróg. Ofiarowali je im zawodowi agitatorzy podczas szkoleniowych kursów i wycieczek na Kubie oraz w ZSRR i Europie Wschodniej. Tylko kraje, w których rządzili żelazną ręką faszystowscy dyktatorzy, tacy jak Alfredo Stroessner w Paragwaju, uniknęły rewolucyjnego wrzenia. Wszędzie indziej w latach sześćdziesiątych doszło do konfrontacji.

Władze dysponujące aparatem przemocy w okrutny sposób tłumiły rewolucyjne zapędy.

Stosowano bezprawne i zbrodnicze środki, uzasadniając je komunistycznym zagrożeniem suwerenności i wolności obywatelskich. W wielu krajach ten okres zakończył się trwającą wiele lat brutalną dyktaturą wojskową. Cała generacja ówczesnych studentów w Ameryce Łacińskiej dobrze zapamiętała tę lekcję. Wielu stanowi dziś intelektualną elitę swoich krajów. Dla nich język propagandy Hugo Chaveza wcale nie jest absurdalny. Ich doświadczenia każą im podobnie postrzegać świat i jego problemy.

Konstruktywna krytyka kapitalizmu jest dużo trudniejsza niż „antyimperialistyczna” retoryka. Dlatego jej oddziaływanie na masy jest znacznie mniejsze. A to masy decydują o zwycięstwie w wyborach.

Czy możliwy jest więc mądry przywódca, który będzie działał racjonalnie i dobrze wykorzysta bogactwa Wenezueli dla jej dobra, jednocześnie stosując populistyczną retorykę? Wkrótce się okaże. Są dobre wzory. Są oświeceni socjaliści w Chile, w Urugwaju i w Brazylii. Tam powinien szukać inspiracji nowy prezydent Wenezueli.

Autor jest publicystą. Pracuje w Polsacie. Wcześniej związany m.in. z Telewizją Polską. W latach 1999–2003 ambasador RP w Urugwaju

Wenezuela ma teraz dwie drogi. Pierwsza prowadzi na coraz dalsze manowce „boliwariańskiej rewolucji”, jak Hugo Chavez lubił nazywać swoje rządy; druga to jakaś forma kapitalizmu. Pierwszą utożsamia namaszczony przez Chaveza wiceprezydent Nicolas Maduro, który w dniu śmierci swego szefa oskarżył Stany Zjednoczone o spisek i zarażenie go śmiertelną chorobą. Drugą – przedstawiciele głodnej władzy opozycji.

Schedą po rządach Chaveza jest trudna sytuacja gospodarcza, wysoka inflacja, kryzys energetyczny, uzależnienie kraju od cen ropy naftowej oraz rozbuchane oczekiwania biednych mas, którym zmarły 5 marca prezydent serwował przysłowiową rybę i których nie nauczył posługiwać się wędką.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Unia Europejska na rozstaju dróg
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił