jest filmem poruszającym podstawowe problemy związane z konfliktem duchowości i cielesności: wiary zderzającej się z rzeczywistością.
O potencjalnej wielkości filmu świadczy choćby fenomenalna scena procesji (z muzyką Band of Horses), gdzie ksiądz (który wcześniej oddawał się onanistyczno-alkoholowo-tanecznej orgii) niesie krucyfiks, a za nim podążają parafianie (wśród których są ludzie mierzący się z podobnymi jak ksiądz problemami). Symbolika sceny jest czysta i piękna. Niesiemy swój krzyż, zwłaszcza krzyż cielesności, a ponieważ tak naprawdę nie wiemy dokąd, jest to czyn heroiczny. Ach – można byłoby pomyśleć – dlaczego film się tu nie kończy? Wtedy ów ersatz Dumonta, przystosowany do polskich realiów, byłby czymś na kształt marnego (ale zawsze) polskiego
Pod słońcem szatana
(tak powieści Bernanosa, jak i filmu Pialata).
Ale Szumowska idzie dalej i rozwija wątek melodramatyczny z zakończeniem jak z taniego horroru. Rzecz jasna można powiedzieć, że gdyby film skończył się na scenie procesji, byłby to obraz z gruntu chrześcijański, ukazujący możliwość triumfu (wszakże gorzkiego) duchowości nad cielesnością, podczas gdy reżyserka nie dopuszcza takiej możliwości kreśląc wizję totalnego upadku bohatera. OK, ma do tego prawo, tyle tylko, że tak jednostronna wizja każe myśleć nie tyle o tragicznej sytuacji kapłana uwikłanego w sprzeczności świata, lecz o osobistych emocjach reżyserki, którą – jako studentkę – profesor Grzegorz Królikiewicz wyrzucił z zająć na Filmówce, ponieważ przedstawiała pomysł na film ukazujący jej seks z Chrystusem schodzącym z krucyfiksu.