Nie połapał się, że redaktorzy składający mu propozycję w tej sprawie byli w istocie belgijskimi policjantami. Pycha (i być może pieniądze) wzięły górę nad ostrożnością i pan o wdzięcznym pseudonimie Big Mouth nie będzie się już cieszył milionami zarobionymi na okupach za porywane statki.
W służbach obowiązywała kiedyś zasada, że wszelkiej maści tajni agenci mogą podawać się za hydraulików albo archeologów, ale nigdy za dziennikarzy (żeby nie odbiło się to na prawdziwych dziennikarzach, którzy zwykle pchają się tam, gdzie jest niebezpiecznie, a nie są – w przeciwieństwie do agentów – uzbrojeni). Dziś nie obowiązują już żadne zasady (i to w dwie strony: patrz skandaliczny przypadek kaliskiej „dziennikarki", która podała się za pracownicę poradni psychologicznej, by wyciągnąć z nauczycielki informację o tym, czy ojcem dziecka jest jej uczeń, czy też nie).
Nie o tym jednak chciałem mówić, a o ludziach, wciąż naiwnie wierzących w to, że samo pokazanie się szerokiej publiczności sprawi, że się uszlachcą, zapiszą w historii oraz staną się bogaczami. Jak bardzo się mylą, pokazuje szeroko komentowany w ostatnim tygodniu przypadek młodej polskiej piosenkarki, która wystąpiła w telewizji śniadaniowej z dwiema półnagimi modelkami nieskutecznie próbującymi trafić w struny i klawisze. Cała sytuacja była na tyle kuriozalna, że w pół dnia stała się hitem Internetu. Dziewczę oszalało ze szczęścia i zaczęło wypisywać, że „chciało przełamać pewne bariery" i że jej się udało, bo ma tysiące wejść na profil. Nie dostrzegła jednak, że 99 proc. ludzi weszło tam, by (mniej lub bardziej dosadnie) powiedzieć dziecku, że błądzi. Pokazała się milionom oczu, ale owe miliony zaraz odwróciły wzrok.
Na naszych oczach przestaje powoli działać mechanizm: „znane znaczy dobre". Ludzie już go rozgryźli, przestaną się w końcu gapić, zaczną oceniać. W następnym pokoleniu to nie popularność będzie kapitałem niezbędnym do odniesienia sukcesu, nie będą nim też pieniądze (posiadanie fabryk czy technologii też nie). Kiedy przyglądam się z bliska oszałamiającym karierom młodych afrykańskich blogerów i twórców nowych idei (to my za chwilę będziemy się uczyć od Afryki, a nie ona od nas), widzę, że wchodzimy w świat, w którym czynnikiem decydującym o twoim miejscu w społecznej hierarchii będzie wyłącznie to, czy masz dobry pomysł. Jeżeli rzeczywiście będzie dobry – na sfinansowanie środku do jego realizacji uzbierasz sobie w Internecie w parę dni (albo sprzedasz go tam z zyskiem komuś innemu).
Póki co nie zaryzykuję jeszcze ocen, nie wiem, czy to źle czy dobrze. Jedno jest pewne: inaczej. I to akurat mogę powiedzieć z czystym sumieniem: nareszcie.