System, który utrudnia rządzenie

Ojcowie założyciele USA stworzyli system, którego celem było napuszczanie na siebie jednych rządzących przeciw drugim, tak by mogli się wzajemnie szachować – pisze politolog, szef agencji Stratfor.

Aktualizacja: 21.10.2013 16:52 Publikacja: 21.10.2013 16:29

System, który utrudnia rządzenie

Foto: Stratfor

Red

Amerykański rząd został sparaliżowany i stoimy w obliczu zagrożenia, że Stany Zjednoczone przestaną spłacać swoje zobowiązania. Kongres nie jest w stanie rozwiązać tego problemu, a Prezydent Obama jest równie zawzięty co jego przeciwnicy w parlamencie. Do pewnego stopnia nasz system polityczny funkcjonuje zgodnie z intencjami Ojców Założycieli, którzy wcale nie chcieli, by politykom było w nim wygodnie. Gdy jednak projektowali podstawy ustroju, zapewne nie przewidywali, że będziemy w stanie aż tak bardzo sami siebie ubezwłasnowolnić.

Dążenie do nieefektywności wydaje się sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Ale w szaleństwie Ojców Założycieli była metoda i najpierw powinniśmy rozważyć ich motywy, zanim dopasujemy je do obecnego dylematu trapiącego Waszyngton.

Strach i umiarkowanie

Ojcowie-założyciele nie chcieli skutecznego rządu. Bali się tyranii i stworzyli system, który utrudniał rządzenie. Władza została rozproszona pomiędzy legislatury stanowe i agendy federalne, z których każda ma swoje prawa i przywileje. Nawet centralny parlament został podzielony na dwie izby. Rząd miał robić mało i wolno.

Obawa Ojców-Założycieli była czytelna: Ludzie ze swej natury są wyrachowani i podatni na korupcję. Pierwszym celem systemu powinno być więc napuszczanie na siebie jednych rządzących przeciw drugim, tak by mogli się wzajemnie szachować. Poza sytuacjami wyjątkowymi lub przypadkami powszechnej zgody, założyciele lubili to, co dzisiaj nazywamy patem.

Jednocześnie nasi przodkowie wierzyli w rząd. Amerykańska konstytucja to gotowy przepis na nieefektywność, ale jej preambuła zawiera same szczytne cele: jedność, sprawiedliwość, ład wewnętrzny, obronność, ogólny dostatek i wolność. Choć więc bali się rządu, widzieli w nim jednocześnie narzędzie do realizacji swoich ambitnych celów – mimo że nigdy nie zostały one w pełni zdefiniowane.

Założyciele wiedzieli, jak niejednoznaczne są ich cele i ta ambiwalencja skłaniała ich do umiarkowania. Byli rewolucjonistami, ale zarazem ludźmi rozsądnymi. Szukali Novus Ordo Seclorum, „Nowego Porządku Wieków", które to określenie znalazło się później na Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych. Nie byli jednak fanatykami. Morderstwa i czystki w stylu Robespierre'a i Lenina nie leżały w ich naturze.

Umiarkowanie Ojców Założycieli sprawiło, że wiele spraw pozostało nierozwiązanych. Dla przykładu nie uzgodnili jednolitej definicji sprawiedliwości, podobnie jak pozostali podzieleni w kwestii niewolnictwa. (Byli gotowi zawrzeć kompromis nawet w tak odrażającej sprawie, byle tylko przyjąć Konstytucję i stworzyć system rządów). Jeżeli jednak celem konstytucji było zapewnienie „powszechnej pomyślności", to jaka była rola rządu w tworzeniu warunków, w których jednostki mogłyby realizować swoje indywidualne interesy?

W Konstytucji niewiele można na ten temat znaleźć, mimo że jej tekst przygotowywano nadzwyczaj drobiazgowo. Ojcowie Założyciele dobrze o tym wiedzieli. Nie chodziło o to, że nie mogli uzgodnić, co oznacza „powszechna pomyślność". Myślę, że dobrze rozumieli, że znaczenie tego pojęcia będzie się zmieniać wraz z upływem czasu, podobnie jak „wspólna obrona". Wyznaczyli podstawową zasadę, której należy się trzymać, ale jej realizację zostawili następcom, którzy powinni się przy tej okazji kierować tym, co dyktuje im rozum.

W tym sensie zostawili społeczeństwu zagadkę, o którą może się ono spierać. Po części zrobili to celowo. Kolejne spory miały dotyczyć interpretacji Konstytucji, a nie prób tworzenia nowej. Mogliśmy się nie zgadzać w fundamentalnych kwestiach, ale chodziło o to, byśmy nie próbowali zmieniać całego systemu. Być może nie jest przypadkiem, że Thomas Jefferson, który opowiadał się za permanentną rewolucją, nie brał udziału w Konwencji Konstytucyjnej.

Ojcowie założyciele musieli pogodzić konieczność rządzenia ze strachem przed tyranią i niepewnością jutra. Postawili nie na prawo, lecz osobiste cnoty. Byli zafascynowani Rzymem i jego definicją rządności. Senat nie tylko wywodził swoją nazwę z antyku, ale również zawierał w sobie rzymską wizję męża stanu. Modelowym przykładem był dla nich Lucjusz Kwinkcjusz Cincinnatus, który opuścił swoje gospodarstwo by służyć (a nie rządzić), a potem wrócił na nią, gdy jego zadanie dobiegło końca. Rzymianie, przynajmniej w oczach Ojców Założycieli, bo niekoniecznie w rzeczywistości, nie postrzegali rządzenia jako zawodu, ale jako ciężar i zobowiązanie. Twórcy amerykańskiej republiki chcieli ludzi, który nie rwą się do rządzenia.

Chcieli również cnotliwych władców, takich jakimi mógł poszczycić się Rzym. To cnoty, które doceniłby każdy racjonalny człowiek: odwaga, roztropność, życzliwość wobec słabszych, honorowanie zobowiązań wobec przyjaciół, stanowczość wobec wrogów. Nie były to cnoty głęboko poważane przez intelektualistów, którzy wiedzieli, że życie jest dużo bardziej skomplikowane. Ale Ojcowie Założyciele wiedzieli, że cnota zdrowego rozsądku nie powinna być analizowana dopóki nie straci swego dynamizmu i nie umrze. Nie chcieli królów-filozofów; chcieli prostych, cnotliwych obywateli, niepokornych i niezależnych, realizujących swoje zamiary, ale również takich, którym system jednocześnie uniemożliwia wdrażanie ich osobistych obsesji. Mieli trzymać się preambuły i godzić się z gorzkimi konsekwencjami systemu kontroli i równowagi, równie frustrującymi dla osobistych i ideologicznych ambicji innych.

Wśród Ojców Założycieli cnoty te najlepiej odzwierciedla oczywiście George Washington. To na niego powinniśmy wskazać rozważając celową dysfunkcjonalność naszego systemu politycznego i obecny pat grożący niewypłacalnością Ameryki. Rozumiał, że społeczeństwo nie będzie chciało spłacać swoich długów, a rządowi federalnemu może zabraknąć determinacji, by nałożyć w tym celu na ludzi dodatkowe podatki. Podkreślał wagę wywiązywania się ze swoich zobowiązań finansowych i ostrzegał przed nierozsądnym zadłużaniem się.

Washington rozumiał jednak również, że są przypadki w których zadłużanie się jest nieuniknione. Uważał kredyt publiczny za kluczowy i w związku z tym za taki, który powinien być wykorzystywany oszczędnie – szczególnie w przypadku wojny – a potem szybko spłacany. To nie jest techniczny argument dla tych, którzy w długu upatrują narzędzie do zarządzania gospodarką. To argument natury moralnej zbudowany wokół cnoty roztropności.

Oczywiście Washington przeprowadzał swój wywód w czasach, kiedy amerykański dolar nie był walutą rezerwową świata i kiedy nie było Banku Rezerwy Federalnej, zdolnego do drukowania pieniędzy na życzenie. W tamtych czasach Stany Zjednoczone zapożyczały się w złocie i srebrze i w ten sam sposób spłacały swoje zobowiązania. W technicznym sensie zarówno znaczenie jak i wykorzystanie długu się zmieniło. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia można dowodzić, że poglądy Waszyngtona nie mają dłużej zastosowania.

Ale Washington był moralistą, a nie ekonomistą. Z perspektywy ojców założycieli dług nie był tylko kwestią techniczną, lecz moralną. To co się pożyczyło należy oddać. Złagodzenie zadłużenia może wzmocnić gospodarkę, ale ojcowie założyciele odpowiedzieliby, że pomyślność polis nie zależy tylko od wzrostu gospodarczego. Liczą się również konsekwencje moralne.

Republika umysłu

W konsekwencji sądzę, że założyciele zakwestionowaliby roztropność naszej obecnej polityki zadłużenia. Zapytaliby, czy konieczne jest podejmowanie takich zobowiązań i jak mają one zostać spłacone. Zakwestionowaliby również, czy wzrost gospodarczy napędzany długiem rzeczywiście wzmacnia państwo. Tak czy inaczej myślę, że byliby przerażeni naszym poziomem zadłużenia, niekoniecznie z powodu jego skutków gospodarczych, ale szkód dla charakteru narodowego. Ponieważ jednak byli ludźmi umiarkowanymi, nie żądaliby natychmiastowego rozwiązania. Nie domagaliby się również rozwiązania, które osłabia władzę narodową.

Jeżeli chodzi o federalną służbę zdrowia, to myślę że baliby się powierzyć tak ważną usługę podmiotowi, któremu instynktownie nie ufali. Ale też fanatycznie by się temu nie przeciwstawiali. Federalny system ochrony zdrowia mógłby ich napawać lękiem, ale z pewnością jeszcze bardziej baliby się fanatyzmu.

Pytanie o niewypłacalność byłoby dużo prostsze. Byliby zniesmaczeni wszelką zwłoką w spłacie zobowiązań, chyba że byłaby ona absolutnie niemożliwa. Uznaliby niewypłacalność na własne życzenie – bez względu na nierozsądność zaciągniętych zobowiązań, reformę służby zdrowia czy jakikolwiek inny powód – za coś, czego człowiek umiarkowany w ogóle nie powinien rozważać, nie mówiąc już o wdrażaniu w życie.

Można z powodzeniem dowodzić, że nic, w co wierzyli Ojcowie Założyciele nie wpływa realnie na obecną sytuację. To dyskusja, którą racjonalni i rozsądni ludzie powinni prowadzić bez podnoszenia głosu, albo podejrzewania swoich oponentów o złą wolę. Jednak w mojej opinii powinniśmy pamiętać, że nasze polityczne, a nawet prywatne życie, zostało ukształtowane przez system, a zatem i jego twórców. Koncepcja ograniczonego rządu, rozdział pomiędzy tym co publiczne a co prywatne, prawa i zobowiązania – wszystko to jest dziełem ojców założycieli.

Trzy filary rządu, wielkie nadzieje zawarte w preambule i moralny charakter potrzebny do nawigowania państwową nawą nadal nas definiują. Charakter moralny zawsze był problematyczny. Washington był wyjątkowy, ale partie polityczne u zarania Ameryki walczyły ze sobą bezlitośnie. Aaron Burr zastrzelił nawet Alexandra Hamiltona. Republika umysłu zawsze przerastała swój realny odpowiednik. Gdy jednak przychodzi chwila taka jak ta, warto zastanowić się, co powiedzieliby ojcowie założyciele i mierzyć się ich miarą.

Amerykański rząd został sparaliżowany i stoimy w obliczu zagrożenia, że Stany Zjednoczone przestaną spłacać swoje zobowiązania. Kongres nie jest w stanie rozwiązać tego problemu, a Prezydent Obama jest równie zawzięty co jego przeciwnicy w parlamencie. Do pewnego stopnia nasz system polityczny funkcjonuje zgodnie z intencjami Ojców Założycieli, którzy wcale nie chcieli, by politykom było w nim wygodnie. Gdy jednak projektowali podstawy ustroju, zapewne nie przewidywali, że będziemy w stanie aż tak bardzo sami siebie ubezwłasnowolnić.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?