Jednocześnie nasi przodkowie wierzyli w rząd. Amerykańska konstytucja to gotowy przepis na nieefektywność, ale jej preambuła zawiera same szczytne cele: jedność, sprawiedliwość, ład wewnętrzny, obronność, ogólny dostatek i wolność. Choć więc bali się rządu, widzieli w nim jednocześnie narzędzie do realizacji swoich ambitnych celów – mimo że nigdy nie zostały one w pełni zdefiniowane.
Założyciele wiedzieli, jak niejednoznaczne są ich cele i ta ambiwalencja skłaniała ich do umiarkowania. Byli rewolucjonistami, ale zarazem ludźmi rozsądnymi. Szukali Novus Ordo Seclorum, „Nowego Porządku Wieków", które to określenie znalazło się później na Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych. Nie byli jednak fanatykami. Morderstwa i czystki w stylu Robespierre'a i Lenina nie leżały w ich naturze.
Umiarkowanie Ojców Założycieli sprawiło, że wiele spraw pozostało nierozwiązanych. Dla przykładu nie uzgodnili jednolitej definicji sprawiedliwości, podobnie jak pozostali podzieleni w kwestii niewolnictwa. (Byli gotowi zawrzeć kompromis nawet w tak odrażającej sprawie, byle tylko przyjąć Konstytucję i stworzyć system rządów). Jeżeli jednak celem konstytucji było zapewnienie „powszechnej pomyślności", to jaka była rola rządu w tworzeniu warunków, w których jednostki mogłyby realizować swoje indywidualne interesy?
W Konstytucji niewiele można na ten temat znaleźć, mimo że jej tekst przygotowywano nadzwyczaj drobiazgowo. Ojcowie Założyciele dobrze o tym wiedzieli. Nie chodziło o to, że nie mogli uzgodnić, co oznacza „powszechna pomyślność". Myślę, że dobrze rozumieli, że znaczenie tego pojęcia będzie się zmieniać wraz z upływem czasu, podobnie jak „wspólna obrona". Wyznaczyli podstawową zasadę, której należy się trzymać, ale jej realizację zostawili następcom, którzy powinni się przy tej okazji kierować tym, co dyktuje im rozum.
W tym sensie zostawili społeczeństwu zagadkę, o którą może się ono spierać. Po części zrobili to celowo. Kolejne spory miały dotyczyć interpretacji Konstytucji, a nie prób tworzenia nowej. Mogliśmy się nie zgadzać w fundamentalnych kwestiach, ale chodziło o to, byśmy nie próbowali zmieniać całego systemu. Być może nie jest przypadkiem, że Thomas Jefferson, który opowiadał się za permanentną rewolucją, nie brał udziału w Konwencji Konstytucyjnej.
Ojcowie założyciele musieli pogodzić konieczność rządzenia ze strachem przed tyranią i niepewnością jutra. Postawili nie na prawo, lecz osobiste cnoty. Byli zafascynowani Rzymem i jego definicją rządności. Senat nie tylko wywodził swoją nazwę z antyku, ale również zawierał w sobie rzymską wizję męża stanu. Modelowym przykładem był dla nich Lucjusz Kwinkcjusz Cincinnatus, który opuścił swoje gospodarstwo by służyć (a nie rządzić), a potem wrócił na nią, gdy jego zadanie dobiegło końca. Rzymianie, przynajmniej w oczach Ojców Założycieli, bo niekoniecznie w rzeczywistości, nie postrzegali rządzenia jako zawodu, ale jako ciężar i zobowiązanie. Twórcy amerykańskiej republiki chcieli ludzi, który nie rwą się do rządzenia.